Polacy w Nowym Jorku
Jedno ze zdań, które słyszałam – i nadal czasem słyszę – z ust wielu Polaków przybywjących do NY, brzmiało (proszę się nie denerwować): „Nie po to przyleciałem do NY, by poznawać Polaków”. Na pytanie, które ja z kolei często słyszałam – „Czy umawiam się tu z Polakami?” – odpowiadałam dokładnie tak samo. Skąd to się bierze…? Emigrując z naszego kraju podążamy (mówię tu o sobie i znanych mi Polakach na obczyźnie, nie tylko o NY) za trochę innym życiem, za trochę innymi ludźmi, myślącymi „podobnie do nas”. Prawda jest bowiem taka, że większość osób, które decydują się na wyjazd, ma w sobie ten pewnego rodzaju brak, którego wypełnienia szuka właśnie na obcym dla siebie terenie. Jednym udaje się go odnaleźć, a dla drugich to nie jest wystarczające rozwiązanie, bo problem leży gdzieś indziej – ale to temat na oddzielny wpis.
Funkcjonuje pewien krzywdzący mit o tym, kim są osoby decydujące się na wyjazd (bez względu na to, o jakim kraju mowa): „To zwykle ludzie bez wykształcenia, bez pomysłu na siebie, którym bardzo trudno będzie znaleźć pracę, a co za tym idzie – godziwe życie we własnym kraju, więc jadą za granicę pracować na zmywaku”. Ten mit oczywiście ma pewne racjonalne podstawy, bo kiedyś rzeczywiście tak było, ale teraz jest trochę inaczej. Jasne, spotkasz w NY Polaków, którym jedynym celem jest pracować ile się da, a w piątek się napić, czasem doprawić w sobotę, a w niedzielę udać się do kościoła (a jakże). Nie mają większych aspiracji, nie asmilują się z innymi nacjami i gdzieś tam w głębi trzymają się kurczowo wąskiej wizji świata. Ale jest też druga prawda, że Polacy, których ja tu poznaję, są zupełnie inni. I tu wcale nie chodzi o jakieś wykształcenie, bo wykształcenie, w mojej opinii, niewiele tak naprawdę mówi o człowieku (spotkałam w swoim życiu wielu wykształconych baranów). Polacy, których ja poznałam, to osoby, które chcą więcej i są w stanie ciężko na to pracować (jesteśmy tu znani z tego, że jesteśmy bardzo dobrymi pracownikami); to osoby dobrze władające angielskim, mające ciekawe zainteresowania; to ludzie, którzy dużo pracują, ale też i podróżują, a co najważniejsze mają otwartą głowę i wiedzą (decydując się na życie w NY musisz przełknąć tę pigułkę), że pojęcie „normalne” ma bardzo wiele znaczeń, płci, kolorów skóry i przekonań religijnych.
Myślę, że za tym zdaniem, o którym wspominałam na początku, kryje się strach, że nasi rodacy mieszkający tutaj są właśnie przedstawicielami tego mitu, że mają małomiasteczkowe, wręcz zaściankowe poglądy i żadnych większych aspiracji. W Polsce większość moich przyjaciół była otwarta, więc wiem, że nie wszyscy Polacy tacy są, ale bałam się – i myślę, że nie jestem jedyną, której ten strach dotyka – że w tym kraju nie będę miała tyle szczęścia. Dlatego, gdy spotykamy tu Polaków pierwsza reakcja to nieufność i trochę strach, a po czasie okazuje się, że panika była zupełnie niekonieczna. Spotkałam tu wiele ciekawych Polaków i przede wszystkim Polek; moich dwóch najbliższych przyjaciół tutaj to właśnie Polacy. Coraz częściej też myślę o tym, aby zorgranizować jakieś spotkanie z Polkami, abyśmy się wszystkie poznały i wspierały. Myślę, że to naprawdę dobry pomysł, bo choć fascynujące jest to, że mamy szansę poznawać ludzi ze wszystkich kręgów kulturowych, to jednak fakt, że jest ktoś, kto zrozumie Cię na trochę innych płaszczyznach (np. rozumie tęsknotę za schabowym lub pierogami), przynosi niekiedy prawdziwą ulgę.