Amerykański profesjonalizm

Uwielbiam chodzić na mecze NBA (na inne jeszcze nie dotarłam). Oprócz samego sportu i chłopaków biegających z piłką, jeszcze co innego sprawia mi frajdę – fakt, że wiem, że wszystko pójdzie zgodnie z planem (szkoda, że nie mogę tego samego zaplanować w związku z wynkiem Netsów…) i że wcale nie muszę przybywać na mecz z godzinnym wyprzedzeniem, by usiąść na swoim miejscu. Wystarczy przyjść 15 minut wcześniej, choć Barclay’s Center, w którym odbywa się mecz, mieści ponad 17tys. ludzi.

Za każdym razem, gdy uczestniczę tu w jakimś wydarzeniu – bez względu na to, czy jest to koncert, mecz, czy zwykły event, jestem pod wrażeniem organizacji. Wszystko jest zapięte na ostatni guzik, każdy wie co ma robić, wszystko jest jasno oznaczone, gdy masz jakieś problemy pytasz obsługi – ona udzieli ci konkretnej informacji (nie wspominając nawet o tym, że wszyscy są szalenie mili). Ludzie też jakoś inaczej się zachowują – nie ma przepychanek, każdy grzecznie czeka na swoją kolej, nie ma paniki ani walki o miejsce. Za każdym razem mam pewność, że nawet jeśli pojawi się problem, to w mig zostanie załatwiona alternatywa. 

To jest to co szalenie mi się tu podoba i to czego się tu uczę – profesjonalizm i świetna organizacja. Nie chodziłam tutaj do szkoły, ale moi przyjaciele tak i wytłumaczyli mi, gdzie tkwi sekret. Tutejsza młodzież uczona jest pracować w zespole. Pracuje się w grupach, każdy dostaje zadanie i jest za nie odpowiedzialny, każdy pracuje na wspólny sukces. Każdy wie, że jeśli nie wypełni swojej części to polegnie, co za tym idzie polegnie cała drużyna, a w konsekwencji i cały projekt. Jednym słowem – wykonanie własnego zadania jest w interesie każdego. 

W Polsce wyglądało to trochę inaczej, gdyż nikt nie uczył nas współpracować ze sobą nawzajem, co przekładało się na częsty chaos i dysorganizację. Jestem ciekawa, czy to się zmieniło? Dopóki nie zrozumiemy, że aby zbudować coś większego musimy nauczyć się współpracować ze sobą, nadal dominować będzie system na „łapu capu” i „każdy sobie rzepkę skrobie”. Co z kolei przełoży się na brak profesjonalizmu i bylejakość. Naszą narodową chorobą jest zdanie: „Jakoś się to załatwi”. Jasne, „jakoś” na pewno, ale czy nie byłoby łatwiej dla wszystkich, gdyby to „jakoś” zastąpiło słowo „jakość”? NY uczy mnie, że profesjonalizm buduję zaufanie i otwiera drzwi na wyższy poziom. Kwestia wydaje mi się dość prosta – na którym poziomie chcecie zostać?

Share: