W najbliższą niedzielę rozegra się Super Bowl, czyli jedno z największych świąt w Stanach. Dla niewtajemniczonych to finał futbolu amerykańskiego. Zawsze ma miejsce w lutową niedzielę i zawsze związany jest z dużą ilością piwa i skrzydełek w sosie buffalo (absolutna podstawa by oglądać mecz). Od kilku lat również hucznie obchodzę „to święto”, choć gdybyście mnie zapytali jakie drużyny grały, lub będą grały, przeciwko sobie nie byłabym w stanie odpowiedzieć. Nie żebym nie interesowała się sportem, bo sport kocham, ale nadal nieco gubię się w futobolu amerykańskim i w baseballu, ale dajcie mi jeszcze rok. 

Co przede wszystkim liczy się w Super Bowl to dwie rzeczy – HalfTime, czyli show, które się rozegra w połowie meczu – dla wielu ważniejeszy niż sam mecz – oraz reklamy. Wielkie koncerny przygotowują specjalny blok reklamowy, który kosztuje ogromne pieniędze. Reklamy mają być „inne” i „zapadające w pamięć”, bo dyskusja o nich jest równie żywa jak o samym występie. Z mojego, zaledwie kilkuletniego doświadczenia, mogę powiedzieć, że te reklamy nie są ani inne, ani nie zapadają w pamięć, przynajmniej nie w moją. Czego zupełnie nie mogę pojąć – mając takie środki do dyspozycji i najlepszych (podobno) ludzi od reklamy na świecie te wszystkie agencje reklamowe nie są w stanie zrobić choćby jednej reklamy o której będą mówiły całe Stany? (o reszcie świata nie wspominając). 

Jeśli chodzi o show, to w tym roku gwiazdą będzie Coldplay, co również mnie zaskoczyło, bo choć właśnie wydali nowy album, już dawno nic dobrego od nich nie usłyszałam.  Podobno ma do nich dołączyć uwielbiana tu Beyonce (myślę, że większość będzie czekała głównie na nią).

No nic, ja się cieszę na Super Bowl, bo – przede wszystkim – mam to szczęście, że jeden z moich przyjaciół co roku organizuje party i jest to dla nas fantastyczny pretekst do spotkania się, wypicia kilku drinków i zjedzeniu kilku skrzydełek (żartuję, ja zawsze poluje na brownie). Ale lubię też tę całą atmosferę – ludzie na ulicach chodzą podekscytowani w koszulkach „swojej” drużyny, a bary są pełne. Umówmy się – Super Bowl oznacza picie na umór i jedzenie jakby jutra nie było – wszyscy wierzą, że kalorie w Super Bowl się nie liczą. No i dobrze. So, Let the game begin!

Share: