Dziwne zwyczaje nowojorczyków
Jest jedna rzecz, której nie jestem w stanie tu zrozumieć. Próbowałam na wiele sposobów i nadal tego nie ogarniam. Nigdy nie spotkałam się z tym w Polsce i nikt nie jest mi w stanie wytłumaczyć dlaczego spotykam się z tym tutaj. Otóż, nowojorczycy uwielbiają chodzić do barów, o czym już kiedyś pisałam. Tu kultura picia, tego całego „bromancu”(czyli spotykanie się z kumplami w barze i rozmawianiu o niczym, dosłownie o niczym), jest bardzo mocno zakorzeniona. Nie tylko chodzą do barów w piątek i w sobotę, ale często i cały tydzień, może najmniej w niedzielę i w poniedziałek. Skoro jest tu tak wiele różnych zawodów i grafików pracy dla niektórych poniedziałek jest piątkiem, więc piją właśnie na początku tygodnia.
Czego nie potrafię zrozumieć, to nie tego, że chodzą tak często do barów, choć tego też nie (ja nie chodzę nawet raz na dwa tygodnie), ale że mają w zwyczaju przychodzić tuż po siłowni lub po meczu, który rozgrywają wraz z kolegami. I to też nie byłoby dziwne, gdyby nie fakt, że rzadko po tym meczu…biorą prysznic! No nie mogę tego zrozumieć. Ich mecze nie rozgrywają się na zewnątrz, gdzie jedyne źródło wody to kałuża lub topniejący śnieg, ale rozgrywają się w luksusowym kompleksie sportowym, w którym NA PEWNO są prysznice, z których można ZA DARMO skorzystać. Ten przykry zwyczaj nie dotyczy oczywiście wszystkich, ale zdarza się tak często, że już nie mogę o tym milczeć. Co ciekawe – dotyczy głównie mężczyzn (tych hetero). Ci, którzy mnie znają lepiej wiedzą, że mam ogromną słabość do sportowców, ale odkąd obserwuje tu to „zjawisko”, mam coraz mniejszą słabość do chłopaków uprawiających sport w NY. Jestem w stanie to trochę zrozumieć w lecie, gdy są ogródki na zewnątrz i mamy do czynienia z grupą, która rzeczywiście ćwiczyła na świeżym powietrzu lub biegała i chce wypić jedno piwo w ogródku (może i sama zrobiłabym podobnie, choć pewnie i tak cały czas myślałabym o prysznicu). Ale dla tych, którzy spoceni wpadają do wypełnionego po brzegi ludźmi baru i zupełnie nie krępują się dzielić swoim zapachem (pardon, smrodem), nie mam wytłumaczenia, ani zrozumienia. Brzydzi mnie to. Na tym polu niektórzy nowojorczycy polegają.
Jest jeszcze jeden przykry zwyczaj – nie spłukiwanie wody (i to też tyczy się mężczyzn, nie wiem jakiej orientacji), ale o tym już nawet nie chce mi się pisać.