Czy trudno jest być kobietą w Nowym Jorku?

Odpowiem od razu: nie, wspaniale jest być kobietą w Nowym Jorku. A wiecie dlaczego? Bynajmniej nie dlatego, że – jak już niejednokrotnie wspominałam – jest tu wielu przystojnych mężczyzn. O dziwo nie o nich będzie tym razem, choć trochę też, bo to od nich prawie codziennie słyszę, że jestem piękna. Czy chodzi więc tylko o zaspokojenie swojej próżności? Nie. Miło jest usłyszeć, że jestem piękna, bo tak się tu czuje. A czuje się tak, bo jestem tu kim chcę być, bo miasto pozwala mi być tym kim mi się żywnie podoba.

W jednym z odcinków serialu „Girls” Lena Dunham powiedziała: „To bardzo wyzwalające uczucie powiedzieć: „Nie” rzeczom, które nienawidzisz”. I dokładnie to możesz zrobić tutaj, jeśli tylko sobie na to pozwolisz. A wierzcie mi, gdy to w końcu zrobicie, poczujecie jak niezwykle wyzwalające uczucie to jest. To wspaniale w końcu powiedzieć na głos NIE temu czego nie chcesz, co w ogóle nie sprawia ci przyjemności, do czego się zmuszasz i co nie powoduje, że coś pozytywnego wypełnia cię od środka. Ekscytujące jest w końcu znaleźć się w miejscu, które nie wymaga od ciebie bycia jak inni, a pozwala ci być sobą.

Nie musisz wyjścia za mąż, posiadać dzieci i „prowadzić się po bożemu”, jeśli nie masz na to ochoty. Fantastyczne jest to, że nie musimy o tym decydować wtedy, kiedy wszyscy tego od nas oczekują, że nie musimy się nikomu tłumaczyć z naszych wyborów.  I gdy już zdamy sobie z tego sprawę coś niezwykłego się z nami dzieje – zaczynamy inaczej chodzić, trzymamy głowę uniesioną do góry, uśmiechamy się, a nasza twarz promienieje. Chcemy więcej, wiemy, że możemy więcej i robimy więcej. Zmieniamy się, dojrzewamy, stajemy się świadome siebie i tego kim jesteśmy. I może właśnie wtedy zdecydujemy, że chcemy tych innych rzeczy – ale w takim czasie jaki nam pasuje, a nie jaki pasuje wszystkim innym, których nasze wybory przerażają, gdyż wytrącają ich z ich strefy komfortu. Tu nie czuję przymusu i presji ze strony „społeczeństwa”; tu „społeczeństwo” czasami mnie zapyta, ale nie komentuje moich wyborów, a już na pewno nie mówi mi co powinnam zrobić. I to jest to co powoduje, że czuję się tu wolna, a moja głowa jest w stanie otworzyć się na inne rzeczy, bo nie jest zmącona strachem, że nie sprostam czyimś wymaganiom. Mój jedyny strach to ten by sprostać sobie i dosięgnąć poprzeczki, którą sama sobie ustawiłam. A ustawiłam ją wysoko wiedząc, że nie tylko jestem w stanie do niej dosięgnąć, ale wkrótce znowu podwyższę ją na nowo. I dla mnie to jest własnie New York State of mind – dla mnie jako kobiety i jako człowieka.

Share: