Karaluchy!!!
Zdaję sobie sprawę, że zdjęcie nie przedstawia karaluchów, ale nie miałam najmniejszej ochoty, by je pokazywać. Możecie zobaczyć w jakim stanie są niektóre budynki na Manhattanie – i to z pewnością cieszy te paskudztwa.
Jak wyobrażacie sobie mieszkania na Manhattanie? Przestronne, czyste, z widokiem na wieżowce…? Może – jeśli macie dużo pieniędzy. Rzeczywistość jest jednak trochę bardziej brutalna. To, co Was na pewno tu zaskoczy, to fakt że bez względu na to, jakie mieszkanie w Nowym Jorku (także na Manhattanie) zechcecie wynająć, to zwykle będziecie mieć gotowy zestaw lokatorów. Tak wiem, że chcecie wynająć kawalerkę (czyli studio lub „one bedroom”), ale nieuniknione jest, że któregoś przyjemnego wieczoru, kiedy będziecie sączyć whisky wpatrzeni w skwierczące drzewo w kominku (żartuję) i jeść lody, nagle zobaczycie przesuwający się punkt.
Niestety, prawdziwą zmorą nowojorskich mieszkań są karaluchy. Są różnych rozmiarów, ale zawsze tak samo obrzydliwe. Wejdą wszędzie. Do tej pory zdarzyło mi się, że widziałam tylko jednego w wynajmowanym przez siebie mieszkaniu. Skąd się biorą? Większość budynków tu jest starych, często w fatalnym stanie, o cienkich ścianach, a ponieważ zwłaszcza latem jest tu ciepło i wilgotno, to te wstrętne owady z przyjemnością gnieżdżą się po kątach i później mają czelność wychodzić. Jeśli przez kilka dni pozostawicie mieszkanie nagrzane słońcem, to po powrocie liczba lokatorów w Waszym mieszkaniu się zwiększy. Żeby nie wiem jak były małe (a one nigdy nie są małe), to ich widok zawsze mnie obrzydza. Największy, jakiego widziałam był wielkości połowy mojego środkowego palca. Słyszałam historię o demolowaniu starych mieszkań na Bronksie, gdzie po rozwarstwieniu ścian karaluchy usuwane były szufelkami, bo tak ich było dużo. Dość!
Do lokatorów nowojorskich mieszkań zaliczyć też można pluskwy, ale o tym kiedy indziej. Już pisanie o karaluchach nie dostarcza mi żadnej przyjemności, tym bardziej, że przed chwilą jednego zabiłam. Pozostałe brzydactwa zostawię na inną okazję.