Przybytek rozpusty Patricii Field
Manhattan co rusz dostarcza mi dreszczyku emocji, ale nie pamiętam kiedy ostatnio tak bardzo ucieszyłam się będąc w sklepie, jak kilka dni temu. Weszłam do niego, bo moją uwagę przykuły bardzo kolorowe i nieco kiczowate artykuły rozstawione na zewnątrz. A także manekin (kobieta-parasolka) tuż przy wejściu. Oczywiście, że musiałam zobaczyć co czeka mnie w środku!
Wnętrze sklepu przeszło moje najśmielsze oczekiwania. To kaskada kolorów, dziwnych rzeczy i… niesamowitych sprzedawców. Z jednym z nich od razu wdałam się w rozmowę. Powiedziałam mu, że jest najlepszą wizytówką tego miejsca. Miał fantazyjną perukę, spodnie jak pierrot, okulary przeciwsłoneczne i kamizelkę we wszystkich kolorach tęczy. Ba, sam wyglądał jak tęcza! Powiedziałam mu, że moim zdaniem wnętrze tego sklepu to gotowy plan zdjęciowy (potwierdził, że tak często jest i w rzeczywistości). Dodajmy: plan zdjęciowy z bardzo seksualnym podtekstem.
Kolejny sprzedawca był drag queen: cały ubrany na czarno, z powiewającymi czarnymi piórami wokół głowy. Jest tam tyle dziwactw i zaskakujących kostiumów, że całe miejsce wygląda na sklep z cukierkami, ale właśnie dla drag queens. Niektóre rzeczy przypominają zawartość szafy wielbiciela sado-maso, a niektóre… po prostu zaskakują. Po chwili z przejęciem zapytałam sprzedawcę o nazwę tego „przybytku rozpusty”, na co usłyszałam: „Jesteśmy znani jako House of Field”. Kiwnęłam głową i chyba nawet powiedziałam coś w stylu: „Cool”, a on za chwilę dodał: „Ale jesteśmy szerzej znani jako Patricia Field”.
I tu właśnie nastąpił mój moment szczęścia (jak to możliwe, że nie skojarzyłam od razu „House of Field” z TĄ FIELD?!). Patricia Field to już ikona nie tylko NY, ale i całego świata mody. Najbardziej znana jest z kostiumów do „Seksu w wielkim mieście”. To właśnie ona była odpowiedzialna za wszystkie kreacje bohaterek! Jest projektantką mody i stylistką. To bardzo barwna postać, otwarcie przyznająca się do swego homoseksualizmu. Gdy tylko usłyszałam słowa „Patricia Field”, od razu dostrzegłam jej portrety rozwieszone po całym sklepie. Z kilku kątów spogląda na klientów ta rudowłosa artystka z zadziornym (by nie powiedzieć: jednoznacznym) spojrzeniem.
Nie da się ukryć, że po pierwszym zerknięciu na sklep pomyślałam: „Ciekawe kto tu kupuje?”, ale po chwili sama znalazłam kilka rzeczy, które chętnie założyłabym na siebie (no, może z wyjątkiem „czapeczek” na sutki…). Legginsy, które upatrzyłam, kosztowały jednak ponad 120 dolarów, więc póki co zadowolę się patrzeniem.
Czy „zwykły szary człowiek” znajdzie tu coś dla siebie? Można tu kupić przeróżne, bardzo zwariowane akcesoria. Jest też bardzo duży wybór butów i peruk (choć akurat to „szarego człowieka” może nie zainteresować). Są też ciuchy oczywiście – projekty samej Field . W dolnej części sklepu znajduje się mały salon fryzjerski, gdzie trafiłam akurat na przymiarki różowych i niebieskich peruk.
Ceny są zróżnicowane, choć myślę, że w tym przypadku akurat nie cena może decydować, czy wyjdziecie z tego sklepu z jakąś zdobyczą 🙂 Ja z pewnością jeszcze tu wrócę! Chociażby po to, aby popatrzeć na tych fantazyjnych sprzedawców!
Patricia Field, 306 Bowery, Manhattan