800h w nowojorskiej kwarantannie.
Cały świat patrzy teraz na NY zastanawiając się czy damy sobie radę w tej pandemii. Ludzie dywagują, czy przez to przebrniemy i pytają mnie jak nowojorczycy przechodzą kwarantannę. Szczerze? Nie wiem. Jest nas wiele milionów; każdy przechodzi ją inaczej. Wiem jedynie jak ja ją przechodzę.
Mieszkam na Greenpoincie, na Brooklynie; tu sytuacja była dobra od początku pandemii. Sklepy spożywcze, drogerie, bank, poczta, piekarnia, deli – wszystko jest otwarte, a niektóre z nich nawet 24h/7; bez problemu można kupić potrzebne produkty. W mojej dzielnicy nie czuję paniki na ulicach; gdyby nie fakt, że ludzie chodzą w maskach nie wiedziałabym, że dzieje się coś okropnego. Ludzie chodzą w maskach i rękawiczkach (ale nie wszyscy); rodzice spacerują z dziećmi i psami, aby nie zwariować w tych małych mieszkaniach; biegacze biegają, listonosze roznoszą pocztę, firmy kurierskie dostarczają przesyłki. Jest ciszej niż zwykle, ale życie się nie zatrzymało.
Radiowozy patrolują ulicę, ale nie nagabują ludzi; przypominają przez głośniki, aby trzymać dystans między sobą. Wszyscy staramy się zachować zdrowy rozsądek. Metro nadal jeździ, ale nie byłam już w nim od ponad czterech tygodni, co się nigdy wcześniej nie zdarzyło.
Z tego co słyszałam, to bardzo dużo nowojorczyków wyjechało do swoich posiadłości, część ludzi wróciło do swoich domów rodzinnych, zarówno w Stanach, jak i poza nimi. Wszyscy moi przyjaciele tu starają się dostosować do zaistniałej sytuacji, większość z nich pracuje z domu. Wszyscy tęsknimy za naszym miastem
W przeciągu 34 dni spędziłam ponad 800h w domu (z tego tylko 4h na zewnątrz). Mieszkam sama w studio. Nie wychodzę na spacery by nie narażać ani siebie ani innych. Siedzę w domu, słucham muzyki, tańczę, ćwiczę, oglądam różne seriale i filmy, piszę, czytam, wpadłam na pomysł kliku serii wideo, medytuję, rozmawiam z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi, staram się szerzyć pozytywizm, bo mam go we krwi. Codziennie ustalam jakiś mały projekt do zrobienia, skupiam się na rzeczach, które już od dawana odkładałam „na później”. Jeden dzień jest produktywny, dwa kolejne nie, albo na odwrót. Nie nakładam jednak na siebie żadnej presji, biorę dzień za dniem. Nie oglądam wiadomości, ale czasem czytam NY Times i sprawdzam informacje na telefonie. Nie panikuję, nie przesyłam „zasłyszanych newsów” i mądrości płynących z mediów; uważam, że zagłębianie się w nie nam teraz nie pomaga. Nie chodzę na spacery, ale chodzę na zakupy spożywcze co kilka dni.
To jak nowojorczycy (i nie tylko) przechodzą kwarantannę zależy od bardzo wielu czynników. Od tego w której dzielnicy mieszkasz, ile masz pieniędzy na koncie, czy pracujesz w tzw. usługach, ale przede wszystkim, zależy od tego jaki masz ogólny stosunek do życia, do pracy, do pieniędzy. Możesz mieć miliony na koncie, prywatną wyspę, a nadal możesz pogrążyć się w strachu i wpaść w depresję. To co trzyma Cię przy zdrowych zmysłach, lub nie, to ty sam.
Odosobnienie nie jest mi obce; spędziłam bardzo wiele godzin w pojedynkę. Cisza mnie nie przeraża, siedzenie z własnymi myślami to dla mnie normalny stan, nie boję się konfrontacji z samą sobą. Wykonałam bardzo dużo wewnętrznej pracy przez ostatnie kilka lat, aby dojść do tego miejsca. Skupiam się na tym co może polepszyć moje życie, aniżeli na tym co teraz jest moją przeszkodą. Podczas kwarantanny odkryłam nowe rzeczy o sobie, odkryłam nowe pragnienia; mam nowe plany i nowe pomysły. Ale ta sytuacja jest także wyzwaniem i dla mnie. Wymaga ode mnie dużej elastyczności w myśleniu i podchodzeniu do każdego dnia. Niezwykle pomaga mi medytacja, dzięki niej mogę utrzymać wewnętrzny spokój. Jeśli nie znasz samego siebie, ta sytuacja będzie dla Ciebie trudna. Jeśli nie znasz swoich narzędzi na podniesieniu siebie na duchu, może Ci być naprawdę ciężko.
W przeciwieństwie do wielu, patrzę na całą sytuację jak na wielką możliwość dla nas wszystkich. Cieszę się, że Matka Natura w końcu odetchnie przez chwilę. Dostawaliśmy znaki zewsząd, że pewne rzeczy już nie działają – zarówno dla środowiska, jak i dla nas samych. Od lat taranujemy środowisko przekładając nasze potrzeby nad potrzeby tego co jest dobre dla Ziemi. I w końcu przyszedł czas, aby się zatrzymać. Wszyscy, kolektywnie, zostaliśmy zmuszeni do gwałtownego wyhamowania i spojrzenia w lustro. I prawda zaboli wielu. Wszyscy desperacko chcemy wrócić do tego „co było” i do „normalnego życia” zapominając trochę, że nie wszystko co było, było dobre i nie do wszystkiego powinniśmy powrócić. Dostaliśmy możliwość, aby spojrzeć na siebie i na nasze życie z innej perspektywy i zadać sobie kilka ważnych pytań. Co jest dla nas ważne? O czym zapomnieliśmy? Co powinno zniknąć z naszego życia? To dobry czas, aby zastanowić jakie powinno być teraz to nasze „normalne życie”. Wnioski, do których dojdziemy, nie zawsze będą komfortowe, ale prawda jest taka, że jeszcze nic dobrego nie rozwinęło się w komforcie. Ta szansa może już nigdy nie będzie nam dana.
Mam też swoje tęsknoty. To czego mi najbardziej brakuje to moje spacery po Manhattanie, które odbywałam regularnie już od prawie siedmiu lat. Nigdy nie przestałam zwiedzać tego miasta i cieszyć się nim. Codziennie – bez wyjątku – dziękowałam (i nadal dziękuję), że mogę tu mieszkać. Brakuje mi także kontaktu z drugim człowiekiem, tęsknię za ludźmi, tęsknię za przytuleniem kogoś. Tęsknię za energią tego miasta i już się nie mogę doczekać aż Nowy Jork stanie na nogi i uderzy ze zdwojoną mocą. Cierpliwie na to czekam nie zapominając przy tym, że czasem moje/nasze potrzeby w danej chwili nie są najważniejsze, choć żyjemy tak, jakby tak właśnie było.
Ludzie pytają mnie dlaczego zostałam, a ja odpowiadam: Dlaczego miałabym teraz wyjechać? Nie opuszczasz tego co kochasz, tylko dlatego, że zrobiło się ciężko. Jesteśmy w tym razem. Pandemia minie, a NY jak na najbardziej fascynujące miejsce na Ziemi przystało, stanie się jeszcze barwniejszy, szalony, kolorowy, żywy i pokaże – po raz kolejny – całemu światu jak powstaje z popiołów. Jesteśmy jak ta nowoczesna wieża Babel z korzeniami w naszym metrze, które przeciska nas przez to trudne nowojorskie życie. Pandemia minie, a my – jak zawsze – powstaniemy i będziemy brnąć dalej; z waszą pomocą lub bez.