A gdyby tak zaprzestać mówić sobie i innym co „powinniśmy robić”?

Bez żadnego zająknięcia mogę powiedzieć, że przez całe swoje życie moją mantrą było: „Powinnam zrobić…” i szło za tym masę różnych pomysłów. I nigdy tego nie kwestionowałam, bo byłam przekonana, że „wszyscy powinniśmy przecież robić pewne rzeczy”. Aż do tego roku. 

Zauważyłam, że za każdym razem, gdy mówiłam sobie: „Powinnam” dostawałam też od razu tego uczucia niepokoju w środku. I w którymś momencie w końcu siebie zapytałam: Czy to kiedykolwiek u mnie działało? I odpowiedź brzmiała: No nie bardzo. Więc zadałam sobie drugie pytanie: To dlaczego w kółko to robię? 

I zapewne nie jestem w tym odosobniona. Zostaliśmy nauczeni, że „powinniśmy coś robić” i zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek to zakwestionowaliśmy? Czy zapytaliście siebie – A kto tak w ogóle twierdzi? Dlaczego ktoś każe mi coś zrobić? Skąd przekonanie, że to jest to co właśnie powinienem robić i skąd wiesz, że to zadziała w moim przypadku? Czy kiedyś po prostu zadaliście sobie te pytania? Bo ja nigdy.

Właśnie skończyłam czytać książkę „Kochać to co jest” (Loving what is) Byron Katie, która o tym właśnie pisze, i ona uświadomiła mi kilka rzeczy.

Przede wszystkim, że nie mam prawa wypowiadać zdania typu: „Powinieneś zrobić…” do kogokolwiek. Skąd mogę wiedzieć kto co powinien robić? Nie jestem Bogiem (jeśli wierzycie w Boga), więc dlaczego zachowuje się jakbym była? Nawet teraz, gdy pracuje z ludźmi z moim programem, nigdy nie mówię do nich tego wyrażenia. Tylko oni wiedzą co jest dla nich dobre. Ja słucham, daje wskazówki, dzielę się swoimi obserwacjami, zadaje różne zadania, ale to od nich zależy co z tym zrobią. I to także tyczy się mnie. Skąd wiem, że to co wydaje mi się, że „powinnam zrobić” rzeczywiście przyniesie mi to czego oczekuje? Skąd ta pewność?

Za każdym razem, gdy wypowiadam zdanie z „powinieneś”, pcham się w czyjś interes. A tak jak mówiłam już w wideo i pisałam w poprzednich postach –  interes innych ludzi, to nie jest mój interes. Zawszę Was zachęcam do skupienia się na sobie. Zawsze na sobie. Nie bądź tak zaabsorbowany czyimś życiem, dopilnuj, aby z twoim było wszystko w porządku. Nawet z najlepszymi intencjami na tym świecie, nie możesz (po prostu nie możesz!) wiedzieć co będzie najlepsze dla twojego partnera, przyjaciół, rodziców a nawet dzieci. Wiem, że wydaje Ci się, że wiesz, ale tak naprawdę nie wiesz. Przestań wcielać się w rolę Boga.

Wiem, że trudno początkowo zrozumieć ten koncept. Mnie też było ciężko, bo nie mogłam pojąć, że mogę po prostu żyć życiem bez tego przymusu stawianego sobie i innym. A teraz tak żyję i niemalże kompletnie pozbyłam się stresu. Nie zrozumcie mnie źle – nadal stawiam sobie cele i robię plan, ale wypełniony rzeczami, które CHCĘ robić, a nie POWINNAM zrobić. Przestałam używać słowa „powinnam” i pozwoliłam życiu trochę bardziej decydować. 

Podam Wam przykład – chciałam napisać trzy posty w tym tygodniu. Ustaliłam pisanie na wtorek. We wtorek usiadłam przed komputerem, napisałam jedno zdanie i nic mi nie szło; w ogóle nie  miałam pomysłów. Więc zamiast zacząć się tym stresować (jak zrobiłabym to kiedyś), po prostu zamknęłam laptopa i poszłam sobie zrobić kawę; po czym usiadłam na łóżku zastanawiając się co mogę zrobić zamiast tego. I po chwili gapienia się przez okno, nagle chwyciłam notatki, do których zaglądnięcia ociągałam się i zrobiłam coś, do czego nie mogłam się zabrać od czterech miesięcy – i zrobienie tego zajęło mi tylko godzinę! Byłam tym tak podekscytowana, że zaraz zrobiłam kolejną rzecz, którą chciałam ostatnio zrobić. I zaraz później usłyszałam w głowie znajomy głos: „Powinnam poćwiczyć”, ale rzeczywistość wyglądała tak, że bolały mnie plecy (byłam przed okresem) i nijak nie wyobrażałam sobie ćwiczenia, więc postanowiłam pójść na krótki spacer, który przerodził się w 2h marsz, bo pogoda tego dnia była przepiękna na Brooklynie i wszyscy wyszli na zewnątrz. Wróciłam do domu spokojna i z poczuciem dobrze spędzonego dnia. 

I zaczęłam wierzyć, że wszystko może być zrobione bez tego zbędnego stresowania się. Wymuszanie rzeczy nie przyspieszy procesu. Wiem, że boisz się, że zasiedzisz się na tym łóżku, ale wierz mi, tak nie będzie. Może posiedzisz na nim dłużej niż planowałeś, ale w końcu to do Ciebie przyjdzie. Będziesz siedział tyle ile powinieneś. I może zdarzyć się tak, że zaraz po tym zaczniesz pracować nad nowym projektem zamiast tego, do którego tak bardzo się spieszyłeś, i to jest ok. To tylko znaczyło, że ten jest dla Ciebie bardziej odpowiedni na teraz. 

Wierz mi, wiem, że trudno jest zaufać procesowi (zabrało mi 37 lat!). Jeśli nadal mi nie wierzycie, pomyślcie o sobie. Jakie zdania wypowiadacie już od lat i nic się w tym kierunku nie zmieniło? Czy „Powinnam schudnąć”; „Powinienem zmienić pracę”, „Powinienem zdać ten egzamin”, „Powinienem nauczyć się angielskiego”, „Powinienem regularnie ćwiczyć” brzmi znajomo? Czy fakt, że o tym mówicie od lat, coś zmienił w waszym życiu, oprócz tego, że wzbudza to w was poczucie winy i stresuje was? Nie twierdzę, że to nie ulepszyłoby Waszego życia (choć tego nie wiemy), ale czy mówienie o tym od lat w jakikolwiek sposób Wam pomaga? Rzeczywistość jest taka, że nie robicie tego, więc może i przestańcie o tym mówić i dodawać sobie stresu? Może przyjdzie dzień kiedy nagle wstaniesz i pójdziesz na siłownię; albo zapiszesz się do szkoły językowej; albo rzucisz pracę. Ale do tego czasu – zamiast czekać na to „co ma przyjść” i się tym stresować, zajmij się tym, co jest tuż przed twoimi oczami. 

Share: