Nowojorska Love Story A.D. 2019

Nie lubię komedii romantycznych. Powiem Wam, dlaczego. Kiedyś był to mój ulubiony gatunek filmowy. Coś jednak stało się po drodze. Dorosłam. I przeprowadziłam się do Nowego Jorku. Komedie romantyczne po prostu nie mają sensu. Ich fabuła nijak ma się do rzeczywistości. Czego właśnie sama doświadczyłam.

Poszłam do Sweetgreen (casualowego miejsca z szybkimi sałatkami). Dawno tam nie byłam, bo ostatnio wróciłam do gotowania, ale nagle poczułam chęć popatrzenia na ludzi na Williamsburgu (nadal najpopularniejszej chyba dzielnicy na Brooklynie). Kupiłam swoją sałatkę, usiadłam, zaczęłam jeść i… wtedy go zobaczyłam. Przepiękny (młodszy, ale nie skupiajmy się na tym), wysoki blondyn, który wyglądał jak zdjęty z okładki “Men’s Health” (to NY, więc takie widoki mamy tu non-stop i każdego dnia za nie dziękuję).

“Dzień dobry, Kalifornijski Surferze opatulony w zimną nowojorską jesień”, pomyślałam w duchu. Jakimś dziwnym trafem gość usiadł przy stoliku naprzeciwko mojego (dzieliło nas wprawdzie kilka metrów, ale nic nie stało nam na przeszkodzie; jednym słowem – “nie dzieliło nas nic”). Kiedy spojrzałam na niego po raz pierwszy, o mało nie udławiłam się swoją “ciepłą, jesienną sałatką”. Zerknęliśmy na siebie. Po kilku przeżuciach “przypadkowo” popatrzyliśmy się na siebie ponownie. I co wydarzyłoby się, gdyby to była komedia romantyczna…? Popatrzylibyśmy się na siebie po raz trzeci, on chwyciłby ten swój przeznaczony na recykling talerz z zieleniną i usiadłby obok mnie. Zaczęlibyśmy rozmawiać, ustalilibyśmy randkę i później zakochalibyśmy się w sobie, bo przecież tyle nas łączy (jak jedzenie sałatki w zimny, jesienny brooklyński wieczór…). 

I dlaczego to się nie wydarzyło? Bo zamiast tego wydarzyła się rzeczywistość. Ja, jak nigdy, byłam skupiona na tym, aby sałatka nagle nie wylądowała na moich spodniach i równocześnie dyskretnie usuwałam szpinak spomiędzy zębów. Za każdym razem, gdy na niego zerknęłam wydawałam z siebie głośne “Mhmm…”(nie mogłam się powstrzymać). A on w tym czasie…gapił się w swój telefon. Nasze spojrzenia spotkały się jeszcze dwa razy, choć tak naprawdę nie wiem, czy on patrzył na mnie, czy po prostu gapił się przed siebie. W dzisiejszych czasach naprawdę nie wiesz, czy spojrzenie faceta jest naprawdę skierowane na Ciebie, czy też przetwarza on akurat obrazki, które widział właśnie w swoim telefonie.

Co wydarzyło się później? Wstałam i — wychodząc — rzuciłam mu opatentowane “ostatnie spojrzenie”, tylko po to, by ujrzeć jak.. patrzy się w swój telefon. Koniec historii miłosnej.

Nie mówię tego wszystkiego z żalem, czy — Boże broń — smutkiem. Mówię tylko, z jaką rzeczywistością mamy do czynienia w prawie – 2019 roku. I to nawet nie chodzi o to, że chciałam, aby gość ze mną porozmawiał (zdecydowanie za młody… choć przepiękny). Sama mogłam z nim porozmawiać, ale nawet nie miałam ochoty. Dlatego właśnie mówię, że komedie romantyczne nie mają sensu. Po pierwsze: szanse, że dwoje ludzi popatrzy na siebie, są naprawdę małe. Wszyscy gapią się w telefony (przynajmniej tu w NY). Rozglądnęłam się dookoła w Sweetgreen: wszyscy byli na telefonach; to właśnie nasza nowa romantyczna rzeczywistość. Ja mam postanowienie, że nie sprawdzam telefonu podczas jedzenia, więc się rozglądałam. I byłam jedyna.

I nawet gdybyśmy nadal posyłali sobie z blond księciem spojrzenia, to szanse, że któreś z nas zaczęłoby rozmowę, są po prostu bardzo, bardzo (bardzo!) małe. Oboje byliśmy po pracy (no cóż, on mógł być po szkole…), zmęczeni (plus ja jeszcze cierpiałam z powodu okresu), moją głowę zaprzątały rzeczy, które powinnam zrobić w ciągu następnych dni (a jest ich sporo), on pewnie myślał o czymś podobnym (stąd to puste spojrzenie) i nawet gdybyśmy się sobie spodobali… są jeszcze inne rzeczy, którymi trzeba się zająć. No i jeszcze jedno (pisałam już o tym na JLNY): szanse, że następnego dnia spotkam równie atrakcyjnego mężczyznę oscylują około 100%. A on spotka inne, starsze od siebie blondynki z Europy Wschodniej (jeszcze tego samego wieczoru). I to jest nasz “problem”: luksusowy, ale jednak.

I po raz kolejny — nie płaczę z tego powodu, ani to nie wpływa na mój nastrój. Po prostu taka jest rzeczywistość. I o tym właśnie powinny być filmy, zamiast karmienia nas czymś, co raczej się nie wydarzy. Zróbmy komedie romantyczne o tym, jak uciekamy od naszego życia i związków w telefony, co wy na to…? Mam przeczucie, że to. co naprawdę nadciąga, to fala bolesnej samotności, którą wielu ludzi doświadczy (nie tylko singli; status w związku, paradoksalnie, nie będzie miał z tym nic wspólnego — i to jest najsmutniejsze w tym wszystkim). I to będzie właśnie rezultat ukrywania się w wirtualnej rzeczywistości, która bardzo łatwo łata nasze potrzeby i uczucia kilkoma hasztagami. Tymczasem namawiam: #obudzsie

Share: