Musisz oddać cios

Jest takie powiedzenie w NY: “Jeśli uda Ci się tutaj, uda Ci się wszędzie”. I jest ku temu powód. Zawsze powtarzam, że relacja z tym miastem jest jak związek z chłopakiem, który Cię bije – wiesz, że to nie jest dla Ciebie dobre, ale nie jesteś w stanie odejść. Tylko, że tu jest jedna różnica. W relacji z mężczyzną “masz nadzieję, że on się zmieni”, a w relacji z NY musisz po prostu oddać cios, aby się zmienił względem Ciebie.

Wielu ludzi nie jest w stanie tu przetrwać. Często słyszę: “Ok, to jest za dużo”. Ostatnio rozmawiałam z pewnym Amerykaninem, ok. 30stki, przyleciał z Orlando i to była jego pierwsza wizyta w NY. Przyleciał na trzy dni i rozmawialiśmy podczas jego ostatniego dnia. Był trochę oszołomiony, co przyznam było trochę zabawne. Zapytałam go co sądzi o mieście a ten tylko odpowiedział: “Wy tu nie musicie nawet chodzić do klubów, wszystko czego potrzebujecie to wyjść na ulicę”. Zaczęłam się śmiać, ale wiedziałam, że ma rację. To miasto to jest dużo i ono w ogóle Cię tu nie chce. Zbyt wielu jest tu tych, “którzy chcą, aby im się udało” i Wielki Jabłko ma już dość tych wymagających tyłków. Każdy kto tu przybywa myśli, że jest wyjątkowy i NY jest w stanie bardzo szybko to zweryfikować. Już na początku da Ci kilka szybkich ciosów w twarz, aby oszacować ilu jeszcze potrzebujesz. Nie ma takiej opcji, abyś uniknął tych uderzeń, jesteś bez szans, a im bardziej myślisz, że jesteś kimś wyjątkowym, tym więcej ciosów dostaniesz. Jeśli liczysz na łagodne potraktowanie “bo wiele już w swoim życiu przeszedłeś i powinieneś w końcu dostać to na co zasługujesz” to możesz od razu spakować walizki. Jesteś unikatowy, ale nie jesteś wyjątkowy. Nie możesz uniknąć bólu i zmagań, których to miasto wymaga. Im dłużej tu żyję, i im więcej historii słyszałam i widziałam, tym bardziej jestem rozbawiona, gdy ktoś obcy mówi “jak to jego życie jest trudne” i “na ile to zasługuje”. Nieprzyjemna prawda brzmi – nikt nie jest Ci nic dłużny. Wszyscy, których poznałam w NY i którzy wiele osiągnęli (a miałam to szczęście, że rozmawiałam z ludźmi z pierwszych stron gazet) włożyli OGROM pracy zanim doszli do celu. Oni także dostali swoją ilość ciosów.

Ja także już swoje dostałam. Na początku te ciosy przynosiły mi łzy, później smutek, po czasie złość, a teraz…teraz jestem rozbawiona, gdy miasto znowu ze mną próbuje. To już będzie siedem lat (jeśli połączę wszystkie moje wizyty) i już się nie boję. Jaka jest recepta? Bycie wytrwałym. To po pierwsze. Po drugie – jak to mówi Simon Sinek – musisz mieć bardzo mocne swoje “dlaczego” tu zostajesz. Może to jest twoja pasja, może to twoja praca, twój związek, ucieczka od rodziny, życie w zgodzie ze sobą. Cokolwiek to jest – to musi być wystarczająco duże abyś nie odpuścił. To coś musi być silniejsze niż cokolwiek innego w twoim życiu. I jeszcze jedno – nie możesz się bać być kim jesteś. Jeśli w pełni siebie zaakceptujesz – ze wszystkimi swoimi wadami i porażkami (które nazywam lekcjami) po drodze – miasto spojrzy na Ciebie inaczej. Jeśli jesteś wystarczająco silny, by stać w tłumie ludzi z uśmiechem mówiącym: “A właśnie, że kurwa dopnę swego”, NY Cię w końcu wpuści.

Ale to czego nie wolno, nie wolno, nie wolno Ci zrobić to się poddać. Bo miasto tylko na to czeka. W sekundzie kiedy stawiasz swoją stopę na nowojorskiej ziemi to miasto chce Cię stąd wyrzucić. I zapewniam Cię – to nie będzie przyjemne doświadczenie. Nie może być, bo nagroda jest wielka – mieszkanie w najbardziej nieprzewidywalnym miejscu na Ziemi (i uwaga – nie napisałam “najlepszym”, “najbardziej luksusowym albo “mieście twoich marzeń”), gdzie możesz spełnić swój Amerykański Sen.

Nie dostaję już wielu ciosów od miasta. Myślę, że NY zrozumiał, że nigdzie się nie wybieram. Nie wyjadę i nie odpuszczę, nawet jeśli on chce, abym tak zrobiła. Nie tylko nauczyłam się oddać cios, ale to co zaczęłam praktykować i co spowodowało (w co wierzę), że NY patrzy na mnie trochę łagodniej jest – wdzięczność. Codziennie wymieniam kilka rzeczy za które jestem wdzięczna w tym mieście. Nawet, gdy Wielkie Jabłko próbuje ze mną po raz kolejny, ja patrzę w niebo i mówię: “I tak Cię lubię i z przyjemnością zostanę”. Nie podporządkowałam się. 

Moja sugestia dla Ciebie tego wieczoru (i nieistotne jest czy mieszkasz w NY, bo wierzę, że każde miasto próbuje z Tobą na swój sposób) to usiąść w swoim mieszkaniu, zamknąć oczy i pomyśleć: Dlaczego jesteś w tym mieście? Co zrobisz, gdy miasto ponownie Cię uderzy? Za co teraz jesteś wdzięczny w tym mieście i jak to może pomóc Ci przetrwać? Kim musisz się stać, aby przetrwać? Weź głęboki oddech i zawalcz o to. Oddaj cios i zobacz jak twoje miasto zacznie patrzeć na Ciebie łagodniej. 

Share: