Co dla Ciebie oznacza osiągnąć sukces? Moje pięć lat w NYC

Mija już pięć lat, odkąd zdecydowałam się żyć w Nowym Jorku. To było pięć trudnych lat, ale za to z wieloma niesamowitymi momentami i ludźmi, których po drodze poznałam. Ale pięć lat to także – wydawałoby się – wystarczający czas, aby „coś osiągnąć”. Założę się, że jest wielu takich, którzy chcieliby mnie zapytać: „Ok, więc czy już osiągnęłaś sukces…?”. Odpowiadam więc: „Tak, osiągnęłam”. Ale nie sądzę, aby osoby tak stawiające pytanie naprawdę zrozumiały, co mam na myśli.

No bo przecież: jeśli popatrzycie na moje konto w banku, nie zobaczycie tam niczego specjalnego (jeszcze). Jeśli zapytacie mnie o tzw. „karierę”, to też niewiele tam się dzieje. Tak, pracuję nad pewnymi rzeczami, ale nie jestem jeszcze w miejscu, w którym chciałabym być, więc nie możemy jeszcze mówić o „karierze” jako takiej. Nie wyszłam za mąż za bogatego mężczyznę i nie mieszkam w luksusownym mieszkaniu. A przecież, gdybym miała wszystkie te rzeczy, określilibyście mnie kobietą sukcesu, prawda…? Ale skoro ich nie mam, to kim jestem w Waszych oczach…?

Nie wiem, co o mnie myślicie – nie, że mnie to obchodzi – ale osobiście uważam, że odniosłam już wielki sukces. I zaraz Wam powiem, dlaczego. Byłam w stanie przetrwać pięć lat w Nowym Jorku, z drobną pomocą wspaniałych przyjaciół: czyli mam już dwa sukcesy na koncie. Mieszkam sama i nie muszę się martwić o pieniędze na czynsz – czyli kolejne dwie rzeczy. Mam pracę, która w ogóle mnie nie stresuje i w której cały czas poznaje nowych ludzi – kolejne dwie. Mam przyjaciół, którzy (jeszcze) się mną nie zmęczyli i rodzinę, która mnie wspiera – kolejne dwie. Ale co najważniejsze – nie udaje, że jestem kimś innym. 

Budzę się rano, ubieram się tak jak chce, kładę minimalny makijaż na twarz i wychodzę na ulicę (o 6:00) uśmiechając się. A w pracy mam być po prostu sobą – zatrudnili mnie mówiąc: „Po prostu bądź Dagą”. I jestem. Ale tak naprawdę nieistotne już jest, gdzie jestem – w pracy, w domu, na ulicy, z przyjaciółmi, rozmawiając z rodzicami, czy rozmawiając z ludźmi, których dopiero co poznałam – zawsze jestem sobą. Nie robię rzeczy, których nie lubię; mówię to co myślę; otwarcie mówię, czego nie lubię i co mi się podoba. Jestem szczera co do moich potrzeb i co do tego, jakie chce wieść życie. Nie staram się dopasować. Nie szukam niczyjej aprobaty ani uwagi. Już nie muszę nikomu imponować. Nie staram się nigdzie należeć i jestem daleka od zastanawiania się, jaka jest czyjakolwiek opinia na temat moich wyborów. Jestem wyleczona. Nie staram się być kimś innym, aby kogokolwiek uszczęśliwić (włączając w to moich najbliższych). Przestałam nosić ten ciężar pod tytułem : „Jak powinno wyglądać moje życie”. I to jest dla mnie największy miernik sukcesu. Należę tylko do siebie. 

Co roku robię podsumowanie kolejnego roku życia za granicą i teraz, po tych pięciu latach, mogę szczerze powiedzieć, że doszłam do najszczęśliwszego miejsca – mam w sobie spokój. Zabrało mi to wiele trudnych miesięcy, nadziei i odważnych decyzji, ale w końcu tu dotarłam. I było warto; wszystkie te zmagania były tego warte. To największy sukces, jaki mogłam sobie życzyć. Więc następnym razem, gdy pomyślisz o sukcesie, zastanów się co to tak NAPRAWDĘ dla Ciebie znaczy.  Jaka jest twoja definicja sukcesu? A jeśli twoja odpowiedź brzmi: „Pieniądze”, radzę Ci zastanowić się jeszcze raz, tym razem poważnie. Dla mnie sukces to bycie sobą. I wierzę, że dzięki temu, wszystko inne ułoży się dla mnie we właściwym miejscu. 

Czym dla ciebie jest życie naznaczone sukcesem? Zastanów się i zacznij robić plan jak tam dotrzeć.

Share: