Krok 58 – To czego naprawdę potrzebujesz to połączenia…z samym sobą.

Wiodę teraz życie, które nie spodziewałam się, że będę wiodła (nie, nie jestem księżniczką mieszkającą w zamku). Ponad sześć miesięcy temu zdecydowałam się nie mieć internetu w moim mieszkaniu. Mam internet w telefonie, ale zasięg w moim mieszkaniu jest tak słaby, że nawet nic nie mogę sprawdzić. Innymi słowy – gdy jestem w domu nie sprawdzam internetu. I jakie to uczucie? Wspaniałe. Czułam się trochę dziwnie przez pierwsze 3 miesiące, po powrocie do domu i po prysznicu zawsze chciałam włączyć jakiś show. Ale teraz wydaje się to naturalne. Gdy tak na to popatrzeć – przecież nie wracamy do domu i nie czytamy NY Timesa online, tylko włączamy coś na Hulu czy Netflix czy, jak w moim przypadku, oglądamy powtórki „Seinfeld’a” lub innego show. Większość nas potrzebuje internetu dla czystej rozrywki. Moja teraźniejsza praca nie wymaga ode mnie używania internetu (jest wręcz przeciwnie), więc jestm uprzywilejowana i nie muszę korzystać z internetu w domu. Bo właśnie tak postrzegam brak potrzeby używania internetu – jako przywilej. I myślę, że tak to będzie postrzegane za kilka lat. Naprawdę uważam, że nie potrzbujemy tego „ciągłego połączenia” ze wszystkimi. Im bardziej łączymy się z tym światem online, tym mniej łączymy się z zewnętrznym światem, nie wspominając o połączeniu ze sobą. Wkurzam się widząc ludzi idących po ulicach równocześnie wysyłających wiadomości, e-maile, oglądających filmy! Naprawdę? Spacerowanie po ulicy oglądając „CSI: Criminal Minds” nazywasz życiem?

Czy mój eksperyment coś zmienił? O tak. Z pewnością jestem spokojniejsza. Zaczęłam także w końcu codziennie medytować, wróciłam także do pisania dziennika, częściej tańczę, więcej czytam, więcej myślę. Nie analizuje jednak swojego życia, nie rozpamiętuje przeszłości, a także staram sie nie stresować o przyszłość. Po prostu pozwalam swojemu umysłowi szybować. Nie staram sie go czymś zająć, to nie jest konieczne. Jest wystarczająco zajęty w ciągu dnia – rozmawiam z ludźmi, chodzę po Manhattanie, chodzę na siłownie, mieszkam w NY (to samo wystarcza), korzystam z metra – te czynniki wystarczą, aby mój mózg oszalał. Naprawdę nie potrzebuje kolejnych bodźców, gdy wracam do domu. I dlatego cieszę się, że nie mam internetu. Wyobraźcie sobie, że ludzie kiedyś żyli bez internetu. Nie wiem, czy byli szczęsliwsi, ale podejrzewam że byli. 

Zachęcam Was, abyście zmienili trochę Wasze nawyki. Spróbujcie nie włączać internetu raz w tygodniu. Później może spróbujcie z dwoma dniami, a później może z trzema. Spróbujcie. Nie macie nic do stracenia. Świat się nie zawali, bo nie obejrzałeś od razu nowego odcinka swojego ulubionego show. Tobie też nic się nie stanie. To może zaczekać. Nie mówię – przestań oglądać Netflix, mówię tylko, abyś zmienił swoje nawyki. Spędź więcej czasu myśląc o sobie, rozmawiając z twoim partnerem, rozejrzyj się dookoła. Może to być trochę trudne na początku, ale z czasem może się okazać, że jest to o wiele bardziej fascynujące niż najlepszy show na Netflix. Po pewnym czasie z nową rutyną zauważysz jak bardzo rozpraszałeś się wcześniej i jak bardzo uciekałeś od siebie. Problem polega na tym, że nie możesz od siebie uciec. Ten wyścig zawsze przegrasz. Musisz zacząć spędzać czas na refleksji nad sobą, na doładowaniu baterii, na obserwacji jak bardzo się zmieniasz, gdzie zmierzasz i kim się stałeś. Nie możesz po prostu wlewać w siebie informacji bez analizowania ich i bez – co gorsza – zastanawiania się jaki mają na Ciebie wpływ.  Im szybciej zaczniesz się nad sobą reflektować, tym większe szanse, że będziesz miał szczęśliwe życie, a co za tym idzie – że dobiegniesz do mety z uśmiechem na twarzy.

Share: