Biedne bogate dzieci
Wspomniałam już kilkakrotnie opieniądzach w NY na Just Like NY. Jest tu ogrom pieniędzy i ludzie wydają ogrom pieniędzy na dziwne i głupie rzeczy (nie większość ludzi, bo większość ludzi w ogóle nie jest bogata). I szczerze mówiąc nie interesuje mnie na co je wydają, mogą je roztrwonić jak tylko chcą. Kiedyś byłam o to zazdrosna, później miałam fazę złości, a teraz mam pełną obojętność. Ale jest jedna rzecz, która strasznie mnie denerwuje – dzieci, które trwonią pieniądze. Jest masę bogatych rodzin, zwłaszcza na górnym Manhattanie, a także w Midtwon (w rejonach 50. i 60. ulicy na Manhattanie, tam gdzie teraz pracuje). Dzieci o których mówią mają powyżej 10 lat, obserwują swoich rodziców…i kopiują dokładnie to co oni robią. Co oznacza, że wchodzą do kawiarnii i zamawiają co tylko im się podoba, a co to jest to się zmienia, od croissanta, po gorącą czekoladę, kanapkę z czym tylko im się podoba, po Nutella latte (nowy hit). Dają Ci napiwek, dziękują i „dostrzegą Cię” w ten sam sposób, w który robią to rodzicę – typowym skinieniem głowy, który mówi nic innego niż „dobra robota”. Dwa dni temu przyszły dwie dziewczyny (12-13 lat), nadal były w piżamach (nowojorska postawa typu „Jestem cool, jestem z NY i mogę robić co tylko mi się podoba”). Jedna zamówiła latte z mlekiem migdałowym (oczywiście), druga Americano (dziewczyno, skąd ty w ogóle masz pojęcie co to jest Americano?). Jestem pewna, że to jest to co zamawiają ich mamy (zakładam się o każde pieniędze). Zamówiły także drogie kanapki i – jak zwykle – nie pytając nawet o cenę wręczyły kartę kredytową (każda swoją). Siedziały przez ponad godzinę sprawdzając najnowsze zdjęcia na mediach społecznościowych na swoich najnowszych iphone’ach. Nasza druga lokalizacja znajduję na Upper East Side (o tej dzielnicy już kiedyś pisałam), tuż obok bardzo popularnej i drogiej szkoły(do której chodzą dzieci gwiazd) i dzieciaki tam są przyzwyczajone do dostawania i kupowania wszystkiego czego chcą. Nigdy nie pytają o cenę, tylko wręczają Ci kartę kredytową. Widzę masę takich dzieci na Manhattanie i choć powiedziałam, że nie obchodzi mnie na co ich rodzice wydają pieniądze, to przykro mi, gdy patrzą na te dzieci. Wiem, że rodzice tych dzieci myślą, że bardzo im tym ułatwiają życie, ale ja uważam, że jest wręcz odwrotnie. Dawanie im dostępu do ich pieniędzy w ogóle im nie pomaga. Jedyne czego się uczą to, że pieniądze nie mają żadnej wartości, że łatwo przychodzą i że zawsze są. To jest właśnie to co myślą. Te dzieci już teraz myślą, że pieniędze mogą kupić im bardzo wiele, jak nie wszystko. Przez to także dziwnie się zachowują, „jak dorośli”, naśladują nawet mimkę rodziców i myślą, że są w dowodzeniu, tak jak są i ich rodzice. I mają ten dziwny wyraz twarzy – tak jakby były znudzone lub zmęczone cały czas (kto wie na jakich pigułkach są).
Patrzenie na nich naprawdę mnie zasmuca. Bo po prostu wiem, że większość z nich skończy jak ich rodzice – prawdopodobnie na jakichś lekach, ze sztucznymi ustami i botoksem na twarzy, że będą po prostu nieszczęśliwe. I problem polega na tym, że one nawet o tym nie wiedzą. Dla nich właśnie tak wygląda życie. Nie będą wiedziały, że gdzieś tam odbywa się zupełnie inne życie, nie będą nawet miały do niego dostępu. Otaczają się bowiem takimi samymi ludźmi jak oni sami, wezmą ślub z takimi samymi ludźmi (zwykle to kontrakt biznesowy) z takimi samymi pieniędzmi. Nic się nie zmieni. A później będą mieli dzieci, i te dzieci także dostaną swoje karty kredytowe i będą kupować te same rzeczy, w tych samych sklepach dopóki pieniędze będą na koncie. A pieniędze zawsze będą. Bo tak to tu właśnie wygląda.