A co z moim ego?

Ostatnio dużo myślę o związkach, ale bardziej w kontekście tego, czego nas nauczono jeśli chodzi o relację z mężczyznami. Pisałam już o Matthew Hussey’u na Just Like NY; jest doradcą związkowym – daje świetne rady i to, co mówi naprawdę do mnie przemawia. A gdy zaglądniecie na YouTube i wpiszecie „relationship advice” wyskoczy wam więcej doradców związkowych, którzy przeprawią was przez meandry relacji damsko-męskich. I to jest super. Ale odkąd zaczął się listopad 2017, coś we mnie eksplodowało, na wszystkich polach mojego życia – i zdałam sobie sprawę, że już nie potrzebuję żadnej rady na tym polu. I to nie dlatego, że nagle myślę, że pozjadałam wszystkie rozumy; nie, nadal nie wiem wiele, nikt tak naprawdę nie wie. Ale już mi się nie chce myśleć o tym, co wypada, a czego nie wypada mówić czy robić.

Patrzę w lustro i myślę – oto jak wyglądam, oto co myślę, oto są moje opinie. Podoba Ci się to? Świetnie! Cieszę się, że jesteśmy po tej samej stronie. Nie podoba ci się to? Przykro mi, ale nie zmienię swojego zdania,  tylko dlatego, że ci ono przeszkadza. Nie zmienię swojego zachowania na bardziej „dziewczęce”, bo to nie jest to, kim jestem. Nie zmienię się tylko po to, abyś ty poczuł się lepiej z samym sobą.

Rady, które do nas docierają, brzmią zazwyczaj mniej więcej tak: „Nie bądź zbyt pewna siebie, bo to może go onieśmielić”; „Praw mu komplementy, one sprawią, że będzie czuł się doceniony a to będzie ciągnęło go w twoją stronę”; „ Nie mów mu, że zarabiasz więcej pieniędzy; facet  musi czuć się jako ten, który ‘dostarcza’, to może zniszczyć jego ego”; „Nie bój się pierwsza do niego podejść, on prawdopodobnie nie podejdzie do Ciebie, bo będzie się bał odrzucenia”. Co to do cholery ma być…? Mam udawać, że jestem nieśmiała (czasem jestem, ale spójrzmy prawdzie w oczy…), cały czas prawić mu komplementy (aby przypadkiem nie stracić go na rzecz innej kobiety, którą będzie prawiła mu jeszcze więcej komplementów!); mówić, że zarabiam $300 tygodniowo, a najlepiej $1 i czynsz płacę uśmiechem; i jeszcze mam sama do niego zagadać, aby jego ego poczuło się lepiej! Czy ja mam 15 lat!? Jestem kobietą i potrzebuję mężczyzny. A poprzez mężczyznę rozumiem faceta, który nie będzie się bał do mnie podejść, bo będzie wiedział, że ON JEST Facetem i podejdzie jak normalny człowiek i powie „Cześć”; który ma pieniądze (a jeśli nawet nie ma tysięcy na koncie to albo wie, że niedługo będzie miał, albo wie, że ma masę innych rzeczy do zaoferowania); który nie musi być cały czas zapewniany, że jest wspaniały, bo zna swoją wartość i – co najważniejsze – będzie chciał być z pewną siebie kobietą, która nie potrzebuje jego, aby z kolei znać swoją wartość.

Tak, to jest mój wymarzony facet i wierzę, że tacy jak on naprawdę istnieją. Odmawiam chodzenia cały czas na paluszkach w obawie, że „mogę urazić jego ego”. A co z moim ego…? Ciężko nad sobą pracowałam przez ostatnie kilka lat. Przyjechałam tu sama i sama sobie zapewniam byt, sama buduje moje ego i sama jestem architektem mojej pewności siebie. Dlaczego więc mam bać się być po prostu sobą? Przykro mi, ale zbyt wiele pracy włożyłam w siebie, by pozwolić teraz komuś w siebie wątpić. Boisz się silnej, niezależnej kobiety? A jakby tak zamiast rzucać sloganami typu „te feministki” podwyższyć sobie samemu poprzeczkę? Może to nie jest wina kobiety? A co, jakby tak wziąć dupę w troki i zacząć nad sobą pracować i budować swoje ego, takie, które nie będzie wymagało ciągłej adoracji ze strony płci pięknej? Brzmi jak plan? To może trzeba go w końcu wcielić w życie?

Share: