Dostrzeżmy się

Jedną z rzeczy, za które naprawdę kocham Nowy Jork, jest otwartość ludzi. Oczywiście spotkacie się z opinią, że nowojorczycy są zamknięci i ciągle tylko biegają za swoimi sprawami, co też jest prawdą (większość z nas taka właśnie jest). Ale jest jeszcze inna prawda: moja, której doświadczyłam podczas życia w tym mieście. 

Nie przesadzę mówiąc, że w każdym tygodniu (a czasem nawet kilka razy w tygodniu) rozmawiam z nieznajomym na ulicy. Wierzę, że wysyłam jakieś pozytywne wibracje, które przyciągają do mnie ludzi. Może wynika to z tego, że po prostu każdego dnia jestem wdzięczna za to, że mogę mieszkać w tym mieście i ludzie najzwyczajniej w świecie to czują…?

Preteksty do rozmowy są różne. Ostatnio nagle lunęło jak z cebra i schowałam się pod dachem pizzerii, a wraz ze mną schronienie znalazła trójka ludzi: dwóch starszych mężczyzn i kobieta po pięćdziesiątce. Nie ma szans, aby w takiej sytuacji nikt nie rozpoczął rozmowy. Po sekundzie już dyskutowaliśmy o pogodzie, oczywiście, ale także o tym gdzie kto mieszka i dokąd kto zmierza. I zawsze w takich przypadkach pod koniec rozmowy żegnamy się z szerokim uśmiechem życząc sobie dobrego dnia. Dyskusja może rozpocząć się w metrze na temat książki, którą czytasz (także zdarzyło mi się to ostatnio, dyskutowałyśmy z pewną kobietą przez kilka przystanków metra) albo gdy spokojnie pijesz herbatę patrząc na Flatiron building, co zdarzyło mi się parę dni temu. Podszedł do mnie pan w wieku mojego taty: zapytał, czy mam ochotę na kawę lub herbatę. Podziękowałam, bo już swoją miałam. Później zapytał, czy jestem z Polski: wyznał, że jest oczarowany pewną Polką i opowiedział mi co się wydarzyło między nimi, gdy wyszli na drinki 3 tygodnie temu. Podczas rozmowy okazało się, że mamy podobne zainteresowania i nawet zna moich znajomych! Wymieniliśmy się wizytówkami i kto wie, kiedy nasze ścieżki znowu się przetną. Wczoraj spacerowałam z psem u siebie na Brooklynie i zatrzymał mnie pewien starszy pan z Pakistanu pytając o psa, o to czy go nie ugryzie, przepraszając równocześnie za swój słaby angielski. Angielski wcale nie był taki słaby, bo dowiedziałam się, że wszyscy pracujący w restauracji, przy której staliśmy, są z Pakistanu, że on też tam pracuje i że zarabia $500 tygodniowo. I choć była 4 nad ranem i kończył swoją przerwę, wyglądał na szczęśliwego. 

Próbuję dać wam do zrozumienia, że ludzie tutaj łakną kontaktu, zwłaszcza teraz, kiedy nasz świat coraz bardziej przypomina ten z animacji „Jetsonowie” (a przynajmniej tak wygląda życie w NY). Codziennie bombardowani nowymi informacjami, nadziani na selfie stick, robiący prezentację z samych siebie wysyłamy jasny sygnał, że potrzebujemy uwagi.  Chcemy być dostrzeżeni i wysłuchani. A ja po prostu myślę, że wystarczy zacząć dostrzegać drugiego człowieka, aby samemu zostać dostrzeżonym. Wydaje się to takie proste, a jednocześnie jest niezwykle skomplikowane

Share: