Trzy lata w Nowym Jorku – co się we mnie zmieniło?
Trzy lata, jakie spędziłam do tej pory w Nowym Jorku, to był dla mnie emocjonaly rollercoster. Zmieniło się praktycznie wszystko. Na zewnątrz może nie da się aż tak tego poznać, ale wewnątrz mnie nastąpiły nieodwracalne zmiany.
Mój sposób myślenia odwrócił się o 180 stopni. Mam zdecydowanie więcej pokory i niczego nie uznaję za pewnik; liczę się z tym, że wszystko może się skończyć w ciągu zaledwie jednego dnia. Ta rozpędzona rzeczywistość nauczyła mnie wyostrzać zmysły i być otwartym na wszystko. Zaczynając od ludzi, poprzez codzienne sytuacje, na pracy skończywszy. Mam zero cierpliwości do nietolerancyjnych ludzi i do wszelkiego rodzaju malkontentów. Prawda, którą wbiłam tu sobie do głowy, brzmi: wiesz o sobie tylko tyle, na ile cię sprawdzono. Byłam tu sprawdzana setki razy; niejednokrotnie polegałam, ale przez to umocniłam się, a innym razem wyszłam z sytuacji jak prawdziwy zwycięzca. I właśnie za zwycięzcę się uważam.
Nowy Jork testuje cię na każdym kroku, sprawdzając ile razy jesteś w stanie się podnieść. Wierzę, że w ciągu tych 3 lat przeżyłam więcej, niż niektórzy ludzie przeżyją przez 10, lub nawet 20 lat. I gdy za każdym razem myślisz, że już więcej nie dasz rady, jesteś próbowana ponownie i okazuje się, że jednak jesteś w stanie zrobić więcej, niż sądziłaś. Dlatego w pełni zgadzam się ze stwierdzeniem, że jeśli uda ci się tutaj, to uda ci się wszędzie indziej. Nauczyłam się też, że „nie mogę”, „nie potrafię” i „nie jestem w stanie” to tylko bzdury, które sobie wmawiamy. Nowy Jork nauczył mnie nieustannej pracy nad sobą. Jeśli chcę pomagać ludziom, a to jest mój cel, muszę najpierw pomóc sama sobie. Staram się być bardziej świadomą osobą i wieść świadome życie – bardziej interesuje się tym, co dookoła, jakich produktów używam (włącznie z produktami kosmetycznymi), jakie firmy wspieram i jakimi ludźmi chcę się otaczać. Pracuję nad ciałem, dzięki warsztatom w których wzięłam udział zaczęłam zdrowo się odżywiać, pracuję nad tym co dzieje się we mnie w środku i dopilnowuję, by mój azymut na rzeczy ważne był właściwy. Dbam o to, gdzie idzie moja uwaga, czy nie tracę jej na rzeczy kompletnie pozbawione sensu i z jakim nastawieniem zaczynam dzień (nawet zaczęłam praktykować medytację). Nie mów, że czegoś nie możesz albo że czegoś nie potrafisz, jeśli nigdy tego nie spróbowałaś. Jeśli spróbowałaś raz i nie wyszło, spróbuj ponownie – tym razem z nastawieniem, że dasz radę. Będziesz zaskoczona jak wiele tak naprawdę jesteś w stanie osiągnąć. Ograniczenia, które nas hamują, to nic innego jak strachy w naszej głowie.
Życie tu to bynajmniej nie „Seks w wielkim mieście”. To ciągła harówka, wiele godzin w metrze spędzonych na dojazdach (pod tym względem nasz tzw. lifestyle przegrywa z tym, który jest w Europie), karaluchy i szczury na każdym kroku i często zaskakujące godziny pracy. O aspekcie bycia imigrantem oddalonym od swojej rodziny nawet nie będę wspominać, bo to zbyt trudny i zbyt obszerny temat na jeden post (może nawet na książkę…?).
Mój status singielki nadal się utrzymuje i z czystym sumieniem przyznaje, że to jest świadomy wybór. Nie sposób walczyć o przetrwanie i równocześnie budować coś wartościowego. Ale przetrwałam i czuję, że najgorsze już za mną, dlatego chyba nadszedł czas by zmienić swój status. W końcu mogę coś dać drugiej osobie. I wierzę, że ten właściwy (sportowiec, oczywiście J) niedługo mnie znajdzie.
Trzy lata to sporo, ale też czuję, że moja prawdziwa przygoda z NY dopiero się zaczyna. Jestem w pełni gotowa i wdzięczna jak nigdy dotąd za lekcje, które dostałam od tego miasta – teraz jestem w stanie o wiele bardziej docenić niektóre rzeczy. Ktoś się może mnie zapytać: Ale po co to wszystko? Bo jest we mnie to marzenie, które jestem zdeterminowana spełnić. Mam nadzieję, że Wy także podążycie za swoimi.