Branczing, czyli jak się popisać

Branczing (od angielskiego „brunch”) to bardzo ciekawe doświadczenie dotykające większe miasta na całym świecie. O branczach w NY już kiedyś wspominałam, ale im dłużej tu mieszkam tym bardziej mnie bawią. Dla niewtajemniczonych tak nazywane są weekendowe/świąteczne śniadania-luncze na mieście. Dzień przed zwykle imprezujecie i zaraz po tym, jak obudzicie się w południe na kacu, macie ochotę zjeść jajka w różnych postaciach. Miejsc, gdzie możecie to zrobić, jest w NY oczywiście bez liku. 

Dla mnie brancze to przede wszystkim przegląd trendów. Każdy zakłada najnowsze lub najmodniejsze ciuchy i ma idealnie ułożone włosy lub fryzurę w stylu „dopiero co wstałem z łóżka”, choć tak naprawdę spędził godzinę na układaniu ich w odpowiedni „twórczy nieład”. Obowiązkowe gadżety to okulary przeciwsłoneczne – a nuż uda się dorwać stolik na zewnątrz – oraz kapelusz („Hej, przecież jestem w nowojorczykiem i mam swój styl”). Jeśli chcecie wiedzieć, co w modzie piszczy, zaczajcie się gdzieś w rejonach Prince lub Spring street w NoHo i obserwujcie ludzi. Po bardziej „łóżkowy look” udajcie się na Lower East Side (jest bardzo możliwe, że uda się wam tam kogoś zaciągnąć z powrotem do ich łóżka i naprawdę potarmosić im włosy). 

Brancze to przede wszystkim spotkanie z przyjaciółmi – o to głównie w nich chodzi – z którymi rozmawiamy o imprezie z poprzedniej nocy: o tym kto i gdzie zwymiotował, kto z kim wylądował w łóżku i kto polajkował nasze zdjęcia na FB między 2-gą a 5-rano (oczywiście „przez przypadek”). Spotykamy się z przyjaciółmi, a tak naprawdę chodzi o to, aby porozglądać się: Kto – przystojny facet; Gdzie – przy stoliku obok; Drużyna – homo czy hetero? Jak już ustalisz te informacje, możesz zacząć przeżuwać.

Brancz przyciąga dwa rodzaje klientów – tych wyluzowanych, którzy jeszcze nie wytrzeźwieli po poprzedniej nocy i tych „napiętych”, którzy przyszli się pokazać i dać do zrozumienia „kto tu rządzi”. Pierwsza grupa jest zdecydowanie łatwiejsza, choć trudniej wyciągnąć od niej informacje na temat ich zamówienia. Druga jest zdecydowanie irytująca, bo choć większość z nich nie ma nic do zrobienia tego dnia, dziwnym trafem znaczna ich część jest niecierpliwa i często grymasi. Humory nieco łagodzi dodawana do branczu mimoza (szampan z sokiem pomarańczowym) lub krwawa mary. Efekt tego jest taki, że większość nowojorczyków kończy brancz nabzdryngolona. Ci, którzy byli już pijani, teraz już zupełnie nie wiedzą co się dzieje, a ci, którym trudno było dogodzić, nadal są poirytowani i jeszcze głośniejsi w swoich skargach – ale przynajmniej teraz mają minimalny uśmiech na twarzach. Nie można nie kochać nowojorczyków, prawda…?

Share: