W mieście absurdów: Każdy nowojorski pies to „service dog”.

W Nowym Jorku jest wiele praw, które nie mają sensu, moim ulubionym jest prawo dotyczące zwierząt, które mogą wraz z właścicielem wchodzic do restauracji. To już czysty absurd. Oczywiście nie mam na myśli psów niepełnosprawnych właścicieli, które, naturalnie, powinny mieć wstęp. Te psy nazywane są „service dogs”. Tylko, że nowojorczycy chcą każdego psa wcisnąć do stolika obok siebie. Jak to wygląda w praktyce? Wchodzi pani do restauracji (przyznam, że to prawo wykorzystują głównie kobiety) z psem (nierzadko w torebce) i na zdanie, że „psy niestety nie mają wstępu”, jak z karabinu wystrzeliwuje: „Ale to jest service dog”. I co można zrobić w takim przypadku? Otóż nic. Trzeba ją wpuścić. Czy można zapytać o jakieś potrwierdzenie, że mówi prawdę? Nie, nie można. To wbrew prawu! Jedyne o co można zapytać to „w jaki sposób służy właścicielowi”. Ale nikt o to nie zapyta, bo skoro pani powiedziała, że to service dog, to w razie jakiejkolwiek kontroli, restauracja jest kryta. Nikt o to nie zapyta także z innego powodu – nie ma sensu wdawać się w dyskusje ze zdeterminowaną, mało racjonalną klientką, która zrobi awanturę bez względu na to, czy ma rację, czy nie. Bo, jak to nowojorka, oczywiście uważa, że prawo leży po jej stronie. 

Moja ulubiona część następuje wtedy, gdy czasem tym paniom udaje się przeszmuglować psa i zaczynają go chować w torebce pod stolikiem, nierzadko lekko zasłaniając stopą jego mordkę, aby przypadkiem nikt w restauracji się nie zorientował. I gdy ktoś z obsługi zwróci im uwagę następuje oczywiście wystrzał formułki, którą wspomniałam. Żadnej z nich nawet nie drgnie powieka przy tym kłamstwie. Nie muszę chyba dodawać, że psy, których przynoszą, to głównie te małe „zabawowe pieski”, takie jak Yorkshire terrier lub Shitzu. 

Żeby było zabawniej, w Nowym jorku oprócz psów, do tzw. „service animals” zaliczane są także… miniaturowe konie. Naprawdę!!! Jest takie prawo! Przyznam, że marzę by być świadkiem sytuacji, gdy ktoś wchodzi z miniaturowym koniem i mówi, że to „service animal”, a pracownicy usuwają 2-3 krzesła, aby zrobić miejsce przy stoliku dla nowego gościa. Jak to mówią Amerykanie – it would make my day. Możecie być pewni, że powstałby post na ten temat.

Share: