Nowojorska życzliwość

Niejednokrotnie pisałam o tym, jak bardzo uwielbiam NY i nie ukrywam, że to miasto to moja wielka miłość. Ale też nie będę udawała, że jest tu łatwo, bo jest wręcz przeciwnie. Dlaczego więc moja miłość nie słabnie? Jeden z elementów, który pomaga mi przetrwać słabsze dni, to życzliwość mieszkających tu ludzi.
Wielu nowojorczyków prawdopodobnie przeczyta to zdanie jeszcze dwa razy, by upewnić się, czy coś im się nie przywidziało. Nowojorczycy bowiem znani są z zabiegania i z raczej samolubnych zapędów, że o egocentryzmie nie wspomnę. Owszem, widzę to na co dzień, ale – nie wiem, czy to moje szczęście, czy moja karma – ale ze strony nowojorczyków spotyka mnie głównie życzliwość. Kryje się ona w małych rzeczach, w tej małej codzienności. Życie w NY to jak jazda jak na rollercosterze: codziennie nowe wyzwanie i niekończąca się lista zadań do zrealizowania. Czasami myślę, że jeśli jeszcze miasto i ludzie w nim mieszkający stawali Wam na drodze, byłoby to piekło na Ziemi. A tak, codziennie spotykają mnie małe przejawy życzliwości.
Przykłady? Ostatnio po raz pierwszy brałam prom do New Jersey: panowie sprawdzali bilety stojąc w zamarzniętej zatoce i zamiast narzekać na zimno, uśmiechali się do mnie i życzyli przyjemnej podróży (choć trwała zaledwie 5 minut). Gdy zeszłam z promu, zapytałam pasażerów autobusu o kierunek jazdy i kilka osób rzuciło się z pomocą, a kierowca autobusu postarał się dojechać jak najbliżej mojego celu, kazał mi się nie martwić i wysadził mnie niemalże pod drzwiami życząc mi miłego dnia.
Gdy idę na zakupy do sklepu, sprzedawcy witają mnie uśmiechem, pytają czy znalazłam wszystko czego potrzebowałam i czy mogą pomóc. Nie jestem głupia, wiem, że to część ich pracy, to ten typowo amerykański „customer service”, czyli walka o zadowolonego klienta, ale to sprawia że jest jakoś lżej. Jeden pan na mojej stacji metra codziennie pisze na tablicy w swojej małej budce: Dzień dobry wszystkim! I to zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Gdy wsiadam do metra, pośród tysiąca scenariuszy, które mogą się wydarzyć podczas podróży, bardzo często zdarza się, że niespodziewana sytuacja – zwykle nagła zmiana trasy pociągu, albo też dziecko lub pies na pokładzie – które rozpoczynają rozmowę podróżujących. Chwilę później pojawiają się uśmiechy na twarzach i coraz więcej ludzi angażuje się w dyskusję, budując radosną atmosferę, dzięki której opuszczam pociąg uśmiechnięta. Gdy zaglądam do deli, sprzedający zaczyna zagadywać mnie łamanym angielskim nazywając mnie: ”Sweetie”. Nie wspomnę o tym, że ludzie nie mają problemu z komplementowaniem Waszego ubioru, pytając Was przy tym o adres sklepu; czy o „Jesteś piękna” wykrzykiwanym przez mniej lub bardziej czarujących panów. A gdy nawet to nie pomaga i idę zamyślona z miną w podkówkę zwykle usłyszę od nieznajomego na ulicy: „Uśmiechnij się”. I wiecie co? To działa.