Żydowski Williamsburg
Nie tak dawno zamieszkałam na Brooklynie, w dzielnicy Williamsburg – a w zasadzie na jego końcu, w tzw. „gorszej części”. (O Williamsburgu i jego podziale napiszę wkrótce; póki co musicie mi uwierzyć na słowo). Mieszkam w wysokim bloku, w którego windzie spotykam zarówno Polaków, jak i Czarnoskórych, Latynosów i przede wszystkim Azjatów. Podobni mieszkańcy znajdują się w sąsiadujących blokach. Od pierwszego dnia zamieszkania w tej okolicy zauważyłam też, że moimi niedalekimi sąsiadami są ortodoksyjni Żydzi.
Tuż przy moim bloku jest metro, więc właściwie nie muszę za bardzo poruszać się po swojej dzielnicy (bo i też nie ma tu czego zwiedzać, tak przynajmniej myślałam). Czasem jednak wybieram drogę na piechotę, przez most Williamsburg. Do tej pory zawsze poruszałam się wzdłuż jednej, głównej ulicy – Broadway. Aż do pierwszego dnia tego roku.
Aby rok 2014 zacząć od czegoś prawdziwie dla mnie nowego, postanowiłam wieczorem przespacerować się do mostu, ale tym razem inną drogą. Ominęłam metro i poszłam ulicę dalej niż zwykle. I nagle poczułam jakbym przeniosła się do innej rzeczywistości. Kilkaset metrów dalej od mojego bloku znajduje się kompletnie inny świat. Nagle dookoła siebie widziałam tylko Żydów z pejsami, w długich czarnych płaszczach, w jarmułkach albo w kunsztownych kapeluszach na głowach. Mijały mnie kobiety w perukach lub w chustach na głowach, w spódnicach i płaszczach za kolano, zwykle w płaskich butach. Zwykle także z przynajmniej jednym dzieckiem u boku (ortodoksyjne rodziny żydowskie znane są z posiadania co najmniej kilkorga dzieci). Przechadzałam się ulicami czując się trochę jak intruz, który narusza czyjąś prywatność. Próbowałam robić zdjęcia, ale – znowu – czułam, że wtargnęłam w czyjąś intymną sferę i nie do końca byłam przekonana, czy mam do tego prawo.
Ponieważ było bardzo zimno, mój spacer trwał tylko ponad godzinę. Ale czułam niedosyt, więc kilka dni później wróciłam tam ponownie (tuż po tzw. „wielkim ataku zimy na NY”). To była sobota, czyli „dzień święty” dla Żydów. Dzień wcześniej, w piątek, obchodzony jest szabas. Nie będę udawała, że wiele wiem o judaizmie i kulturze żydowskiej, ale coraz bardziej mnie ona intryguje. Bo choć podejrzewam, że niektóre jej elementy zupełnie nie przypadłyby mi do gustu, to mam szacunek do tej specyficznej duchowości i restrykcyjnego przestrzegania religijnych rytuałów. Następnego dnia po mojej wizycie, gdy czekałam na stacji metra, którą dzień wcześniej ominęłam, obok mnie usiadła Żydówka. Podczas gdy ja „skrolowałam” swój telefon przeglądając Facebooka, ona wyciągnęła modlitewną książeczkę po hebrajsku i zaczęła ją czytać. Wydaje mi się, że w tamtym momencie nasze światy nie mogły być bardziej odległe od siebie.
Jeśli chcecie trochę powłóczyć się po żydowskiej części Williamsburga proponuję wziąć metro M lub J i wysiąść na stacji Marcy Av, tuż za mostem Williamsburg na Brooklynie. I gdy będziecie stali plecami do mostu pójdźcie nie w lewo, w kierunku hipsterskiej części Williamsburga, ale w prawo. Ja spacerowałam Division Avenue i przyległymi ulicami. Czasem warto pójść ulicę dalej, by odkryć coś, co wprawi nas w zdumienie i spowoduje szybsze bicie serca z ekscytacji. Po raz kolejny poczułam, że ciągle odkrywam to miasto, a ono jeszcze bardziej odkrywa mnie.