Muzyczne poniedziałki

Jeśli jednym z dni Waszego pobytu w Nowym Jorku będzie poniedziałek, koniecznie jego wieczór powinniście spędzić w klubie The Bitter End. Jest to lokal znajdujący się w West Village, na dole Manhattanu (stacje metra West 4). 

Wylądowaliśmy w tym klubie z moimi „towarzyszami zbrodni” – z Magdą i Joachimem, w jeden z listopadowych poniedziałków. Zupełnie przypadkiem, bez uprzedniego planowania. Naszym głównym celem owego wieczoru był koncert The Captain Black Big Band pod dyrekcją Orrina Evansa w klubie jazzowym Smoke (to z kolei na górze Manhattanu, 106. ulica). Koncert i zespół byli świetni (to wydarzenie także polecam – zespół gra tam w co drugi poniedziałek).

Rozochoceni tym koncertem nie chcieliśmy wracać do domu. Postanowiliśmy udać się do West Village, do klubu The Bitter End.

Tam trafiliśmy na zespół, który przyniósł nam co prawda trochę radości, ale nie ukrywam, że  narzekaliśmy też na nieco błądzącego w dźwiękach gitarzystę. I gdy już przysypialiśmy i myślami byliśmy w naszych łóżkach, nagle po 23:30 na scenę wyszło kilku panów. Wystarczyły pierwsze dźwięki, abyśmy obudzili się w mgnieniu oka. Od razu wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z muzyką z najwyższej półki. Nasze oczy otworzyły się na pełną szerokość i wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia.  Mówiąc wprost: tych kilku niepozornie wyglądających panów (z góry przepraszam ich za takie podsumowanie) zgotowało nam prawdziwą ucztę muzyczną. Zapomnieliśmy o potrzebie snu i kiwaliśmy się w rytm precyzyjnie wygrywanych dźwięków.

This image has an empty alt attribute; its file name is DSCN7916-1024x768.jpg

Dawno nie słyszałam tak zgranego zespołu, tak idealnie słyszących się nawzajem muzyków i tak pełnej harmonii. Muzykiem, który prowadził, był Richie Cannata: saksofonista, którego twarz była żywą wizytówką jego rock’n’drollowego życia. „Nasz Richie”, jak go po chwili nazwaliśmy, był nie tylko świetnym muzykiem, ale i prawdziwym showmanem. Jego poczucie humoru, cięte riposty i szacunek do każdego, kto pojawiał się na scenie (jak się okazało, trafiliśmy na jam session) spowodowały, że z miejsca się w nim zakochaliśmy. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie nawiązali z nim dyskusji podczas jego występu, co spowodowało, że gdy wychodziliśmy, podszedł do nas (sic!) pożegnać się. Dzięki niemu i muzykom z którymi grał – a byli to Frosty Lawson, Kevin Bregande, George Panos, Benny Harrison i Jim Moran – przeżyliśmy niezapomniany wieczór. I z pewnością nie ostatni w tym klubie.

Następnego dnia google powiedział nam, że „nasz Richie” jest właścicielem studia nagrań w Glen Cove (Cove City Sound Studio) i przez wiele lat był częścią zespołu Billy’ego Joela. Ciekawe, czy któryś z muzyków jego formatu w Polsce podszedłby do nas „na pogawędkę” po swoim występie. Klasa, czar i profesjonalizm. To lubimy!

This image has an empty alt attribute; its file name is DSCN7921-1024x768.jpg
This image has an empty alt attribute; its file name is DSCN7923-768x1024.jpg


This image has an empty alt attribute; its file name is DSCN7926-1024x768.jpg
This image has an empty alt attribute; its file name is DSCN7929-1024x768.jpg

The Bitter End 147 Bleecker street,  Richie Cannata’s Mon Night Jam with Friends. 

Smoke Jazz Club 2751 Broadway 106th street, The Captain Black Big band. 

Share: