Tu nie idziesz, tu biegniesz
Znacie to uczucie? Spacerujecie w ciszy popijając spokojnie kawę i z pełną uwagą obserwujecie mijane budynki? Zapomnijcie o tym tutaj. Tu się nie idzie a biegnie, nie popija się kawy, tylko przechyla się kubek próbując trafić do ust i patrzy się co najwyżej metr do przodu, by kogoś nie staranować.
Gdy idziecie wolno rozglądając się dookoła dajecie pozostałym jasny sygnał: „Jesteśmy turystami”. A nowojorczycy nie mają czasu na turystów. Denerwują się, gdy ktoś „zwalnia ich tempo” i przygląda się np. budynkowi Empire. Jedyne co dźwięczy wówczas w ich głowach to: „Ależ to przecież Empire człowieku! Stoi i będzie tu stał, a ty ruszaj się lub zejdź mi z drogi!”.
Nowojorczycy zawsze są w biegu i nigdy nie mają czasu. Rano biegną do pracy, w pracy wybiegają na lunch, po pracy biegną do domu, a później biegną na kolację ze znajomymi, do kina lub na siłownię.
Tu powiedzenie: „Czas to pieniądz” nabiera bardzo dosłownego znaczenia. Za dużo się dzieje, za duża jest presja i za wielka konkurencja, by pozwolić sobie na zwolnienie obrotów. Tu czas biegnie trzy razy szybciej i wymaga od Was dostosowania się do jego tempa. Na próżno tłumaczyć rodzinie mieszkającej poza NY, że „nie miało się czasu zadzwonić”. Trudno wytłumaczyć, że tu doba ma mniej godzin i że jest szczelnie wypełniona już tydzień wcześniej.
Dlaczego mimo wszystko ludzie jednak chcą tu żyć i często nie wyobrażają sobie mieszkania gdzieś indziej? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo złożona i minie jeszcze wiele wpisów zanim jej udzielę.
Po pewnym czasie dostosowujecie się do tego biegu. Już wiecie, że spacer nie jest najrozsądniejszym pomysłem; uczycie się wymijać ludzi z prędkością światła, nawet się o nich nie ocierając. Biegniecie slalomem bez problemu wciskając się w każdy kąt, na każdą stację metra i do każdego wagonu pociągu. I po pewnym czasie to Was turyści zaczną doprowadzać do szału. „No na co on się tak gapi zamiast iść?”, zapytacie nagle z irytacją w głosie.