Gdy bylam dzieckiem i ogadalam w telewizji (bo niby gdzie indziej…?) surfujacych ludzi, marzylam o tym, ze ktoregos dnia ja tez tak bede. A tuz po studiach obejrzalam dokument “Surfwise” i juz bylo po mnie. Wiedzialam, ze to kiedys bedzie także i moj styl zycia. 

Wkrótce po studiach wraz z moja przyjaciolka zaczelysmy windsurfing, bo to wydawalo sie najblizsze surfingowi i najrozsadniejsze (ze wzgledu na warunki pogodowe, zarowno w Polsce, jak i w Europie). Ale ile razy w ciagu roku mozesz jezdzic na windsurfing, jesli mieszkasz tak daleko od wody…? Raz, dwa razy przez tydzien lub dwa…? I to byl jeden z glownych powodow, dla ktorego zdecydowalam sie przeprowadzic do Nowego Jorku – bo dokladnie wiedziałam, jaki styl zycia chcialam wiesc. Chcialam jezdzic na windsurfing kiedy bede chciala, a to oznaczalo, ze chcialam, aby bylo mnie na to stac i chcialam mieszkac blisko oceanu. Nie za wiele ludzi tu uprawia windsurfing, ale mamy dosc bogata kulture surfingowa, wiec postanowilam w końcu zaczac surfing – tym bardziej, ze to bylo cos, co od poczatku i tak chcialam robic. Ale nic nie przychodzi latwo: zwłaszcza, jesli jest to cos dobrego. Do Nowego Jorku przeprowadzilam sie pod koniec maja 4 lata temu. Na moja pierwsza lekcje surfingu zapisalam sie w lipcu 3 tygodnie temu. Zajelo mi to 4 lata i jeden miesiac, aby spelnic moje marzenie. 

Od pierwszego roku tutaj sledzilam w mediach spolecznosciowych szkole surfingowa Locals (@localssurfschool) i poniewaz podobalo mi się, co chlopaki robili i jestem lojalna, wiedzialam, ze kiedy przyjdzie ten dzien, ze bedzie mnie na to stać i zapisze sie do nich. I tak tez sie stalo. Co oznacza, ze teraz kazdego sobotniego i niedzielnego poranka ok.8:30 rano wsiadam w metro i jade na plaze Rockaway, gdzie odbywaja sie moje lekcje. Docieram tam o 10 (podroz zajmuje mi minimum 1:35h), a lekcje zaczynam o 11:15. Lubie byc wcześniej, by popatrzec na surfujacych ludzi i zlapac kilka wskazowek. Moja lekcja trwa 2h.

Jestem dopiero na poczatku drogi i nie za wiele jeszcze umiem, ale juz wiem, ze surfing jest wszystkim tym, co sobie wyobrazalam. A moze i nawet czyms wiecej. Mam juz nowego kolege na surfing i wlasnie rozmawialismy o tym, jak surfing jest idealna metafora zycia w ogole. Najpierw musisz wraz z deska przedrzec sie przez “biala wode” (czyli tam, gdzie zalamuja sie fale), plyniesz na desce (wlasciwie wioslujesz rekami) przedzierajac sie przez fale (to nadal jest dla mnie wyczerpujace), pozniej cierpliwie czekasz na fale i gdy w koncu fala nadejdzie, musisz znalezc ten idealny moment, by wstać i zlapac fale. Nastepnie jedziesz w pelni skupiony na fali i po prostu cieszysz sie przejazdzka. A chwile pozniej robisz dokladnie to samo. Kiedy pisałam, ze surfing to „cos więcej”, mialam na mysli fakt, ze nie sadzilam, ze surfing jest takze jak medytacja – gdy lapiesz fale, nagle czujesz tę niesamowitą więź z oceanem, z wlasnymi myślami; nagle znowu stajesz sie czescia natury. A to niezwykle wyzwalajace uczucie. 

Pomimo tego, ze czekalam tak dlugo na spelnienie swojego marzenia, to jednak mysl, ze bede do bani przez pierwsze lekcje sprawiala, ze czulam sie naprawde niekomfortowo. Ale pokonalam swoj strach, deska dala mi pare razy po twarzy, zaliczylam kilka ciezkich upadkow, pare razy sie podtopilam, zostalam pobita przez fale, mam troche siniakow, ale teraz mam sie dobrze i ponownie wejde na deske. I ponownie, i ponownie… I czy nie jest to idealna metafora zycia?

Tak, jak powiedzialam – jestem zaledwie na poczatku drogi i mam mase rzeczy do nauczenia, ale fakt, ze to robie powoduje, ze moje serce sie rozplywa. Poplakalam sie po mojej pierwszej lekcji, bo byla ona dla mnie dowodem na to, ze ta praca, ktora wkładamy w osiągnięcie celu i ze te przeszkody, ktore pokonujemy, przyniosa w koncu efekty i ze warto gonic wlasne marzenia, bo przyjdzie ten dzien kiedy w koncu je złapiemy w garść i przyniosa nam one najszczersze lzy szczescia, jakich kiedykolwiek doswiadczylismy. 

Share: