Strach kontra szczęście. Po co tkwić w związku, który nie działa?

Już dawno nie byłam w związku, skupiłam się na odkrywaniu tego kim jestem, wolałam pielęgnować związek ze sobą, z miastem, a głównie musiałam najzwyczajniej w świecie zadbać o przetrwanie w NY. Może więc ktoś powie, że nie powinnam się na temat związków wypowiadać. Może, ale i tak się wypowiem. Bo jestem z boku, patrzę z innej perspektywy i widzę rzeczy trochę bardziej na trzeźwo, lub jak niektórzy wolą to nazwać – „bez emocji”. Tak, widzę rzeczy bez Waszych emocji, ale widzę je ze swoimi emocjami, a wierzcie mi – nie jestem bez serca, odważę się nawet powiedzieć, że jestem wrażliwa i „nic co ludzkie nie jest mi obce”.

Dobro innych zawsze leżało mi na sercu i niezmiennie uwierało mnie, i z wiekiem uwiera coraz bardziej, gdy widzę, że ludzie zamiast rozkwitać w związkach męczą się, tylko dlatego, że boją się podjąć decyzję o zmianie. Strach bezpardonowo zabiera miejsce szczęściu. Uwielbiam patrzeć na świetnie dobrane pary, na to jak się wspierają i nakręcają nawzajem, bo o to w związku chodzi, prawda? To jest szalenie inspirujące, ale niestety takich par widzę niewiele. Odważę się powiedzieć, że główną tego przyczyną jest fakt, że ludzie są ze sobą nie dlatego, że chcą być akurat z tą konkretną osobą, ale dlatego, że boją się być sami. Zamiast skończyć związek, który niewiele wnosi w nasze życie, a już na pewno nie zaspokaja naszych potrzeb, trwamy w nim w nadziei „że coś się zmieni”. Tak, zmieni się, ale tylko na gorsze.

Fascynuje mnie jedna rzecz, którą słyszę aż nazbyt często – ilekroć ktoś informuje mnie, że jego związek się rozpadł (co mimo wszystko zawsze niezmiennie mnie smuci), to ZA KAŻDYM RAZEM usłyszę to samo zdanie: „Byliśmy ze sobą 4 lata, ale tak naprawdę związek zaczął się rozpadać po 2”, „Byliśmy ze sobą 2,5 roku, ale ostatni rok był, hm, właściwie nie istniał”, „Byliśmy razem 6 lat, ale ostatnie 3 to już była równia pochyła”.

Nie jestem rewelacyjna z matematyki, ale z mojego rachunku wynika, że związek większości par trwa prawie dwa razy tyle ile powienien trwać. Jak to możliwe? Dlaczego partnerzy decydują się być ze sobą pomimo tego, że ten związek po prostu nie działa? Rozumiem czynnik, jakim są dzieci – rodzice próbują być ze sobą ze względu na nie właśnie (choć też zauważyłam, że gdy jeden z małżonków znajdzie bratnią duszę faktor „dzieci” nie jest już tak silny), ale inne argumenty do mnie najzwyczajniej w świecie nie trafiają. Po prostu nie rozumiem. Nie rozumiem jak można tracić najlepsze lata swojego życia na bycie z kimś kto nie rozumie Ciebie jako człowieka, kto nie jest w stanie zaspokoić potrzeb, które są Ci niezbędne w związku (bez względu na to co to będzie, dla jednych będzie to wspólne uprawianie sportów, dla innych będą to długie intelektualne rozmowy, dla innych będzie to seks); nie rozumiem jak można wierzyć, że ktoregoś dnia „coś się zmieni”.

Jeszcze nigdy nie usłyszałam: „Byliśmy ze sobą 3 lata, ale po 2.5 roku coś zaczęło się psuć, porozmawialiśmy, przez ostatnie pół roku probowaliśmy to naprawić, ale jednak nic z tego nie wyszło i postanowiliśmy się rozstać”. Zastanawiam się – co zrobiliście w momencie, gdy zobaczyliście, że coś nie działa? Usiedliście naprzeciwko swojego partnera i otwarcie powiedzieliście co nie przynosi Wam szczęścia i czego potrzebujecie? Czy po prostu czekaliście aż się domyśli? Jeśli odbyliście taką rozmowę i nie się nie zmieniło wyjście pozostaje tylko jedno. Jeśli wybraliście drugą opcję i czekaliście na zmianę – skąd pomysł, że druga osoba się domyśli? – to tak jakbyście nie zrobili nic. Będę zawsze naciskać na tę pierwszą, najtrudniejszą opcję. To jedyna szansa, by ocalić związek, to jedyna szansa by nie tracić kolejnych lat, które moglibyście wykorzystać na własny rozwój lub na poznanie kogoś, przy kim rozkwitlibyście. Nie kupuję argumentu: „Łatwo Ci powiedzieć, jesteś sama to gówno wiesz. Spróbuj sama usiąść i odbyć taką rozmowę”. Może i „gówno wiem”, ale zapewniam Was, że odbyłabym taką rozmowę i zapewniam Was, że brak rozmowy w związku to najszybsza droga do jego końca. Zawsze będę stawiała na walkę o własne szczęście, bo za 10 lat obudzicie się obok obcego człowieka i pożałujecie, że 5 lat wcześniej nie powiedzieliście: „Jestem nieszczęśliwa/y. Musimy porozmawiać”. 

Share: