Wygodni nowojorczycy

Gdy pisałam ten wpis za oknem chyba toczyło się życie. Chyba – choć nie byłam pewna, bo trwała właśnie śnieżyca „Jonas” i nic nie widziałam, ale tak sobie myślałam – ale jesteśmy wygodni. My, w znaczeniu nowojorczycy (zaliczyłam się już do tej grupy, choć oficjalnie będę mogła siebie tak nazwać za 7.5 lat – możesz się tak określić, jeśli przeżyłeś w tym mieście 10 lat).  Gdy tylko zaczęło padać, powiedziałam odwiedzającemu mnie wówczas tacie, że zapewne wszystko wieczorem będzie zamknięte. Nie bardzo rozumiał, bo śnieg nie był tak duży i internet mówił, że wszystkie show będą miały miejsce. Powiedziałam, że to mało prawdopodobne. Nie mógł także uwierzyć, że większość restauracji będzie nieczynna. I tak też się stało. Oczywiście wszystko związane jest z bezpieczeństwem – gdy spadnie zbyt dużo śniegu i metro przestaje jeździć, co wtedy się wydarzyło, ci wszyscy ludzie, którzy byliby w pracy mieliby ogromny problem z dostaniem się do domu – niektórzy dojeżdżają ponad godzinę metrem do pracy, więc powrót na piechotę nie wchodził w grę – jeśli ktoś pracuje na Manhattanie a mieszka na dolnym Brooklynie, musiałby odbyć parogodzinny spacer, także przez most, a przy tej ilości śniegu, która wówczas leżała, spacer wydłużyłby się o jeszcze dobrych kilka godzin. Jakby tego było mało wszelkie samochody, włączając w to taksówki, miały od 14:30 zakaz poruszania się po drodze. Wiem, że są miejsca, gdzie spada więcej śniegu (choć przyznam, że takiej ilości, jak teraz jeszcze w Nowym Jorku nie widziałam), ale musicie zrozumieć, że jedna zła decyzja, zlekceważenie zagrożenia, przy tak dużej ilości ludzi i takich odległościach, mogłyby spowodować prawdziwy kataklizm. 

Ale wracając do tego, że nowojorczycy są wygodni. Gdy tylko spadnie większy deszcz, o takiej zawierusze jak teraz nawet nie wspomnę, najrozsądniej będzie odwołać wszystkie wydarzenia. Bo nowojorczycy nie ruszą tyłka z kanapy i jedyne aktywności, które będa wykonywać to: sięgać po telefon, by zamówić jedzenie do domu (zupełnie nie będą rozumieli dlaczego ktoś im odmówi dostawy ze względu na warunki atmosferyczne; naprawdę tego nie zrozumieją) i oglądać Netflix. Jest jeszcze jedna bardzo prawdopodobna opcja – udadzą się do najbliższego baru, najbliższego, czyli oddalonego najdalej o blok i będą pić, jakby następnego dnia był koniec świata. Niewątpliwie też zaczną krzyczeć na barmana, który zacznie ich błagać, aby poszli do domu, bo ma pół godziny do ostatniego metra dojeżdżającego do jego dzielnicy. Ich empatia wyrazi się w słowach: Shots! Shots! Shots!

Nowojorczycy nie lubią się zbytnio wysilać (patrz chociażby na mój ostatni post o randce). Może dlatego, że bardzo musimy wysilać się w pracy i wychodząc z niej chcemy żeby wszystko przychodziło łatwiej. A że czasem łatwiej znaczy na własnej kanapie z chińszczyzną w ręku to już jest inna sprawa. 

Share: