Freaki, czyli mieszkańcy NY

Urok NYC polega na tym, że nigdy nie wiecie kogo spotkacie za rogiem, kto się do Was uśmiechnie, kto będzie Wam życzył miłego dnia, a kto Wam powie, że jesteście: „Bitch”. Nigdy nie wiecie kto Was zaskoczy swoim ekscentrycznym/ wesołym/ histerycznym/ nieobliczalnym/ życzliwym zachowaniem. 

Pamiętacie reklamy Benettona? To NIC w porównaniu z tym, co zobaczycie tutaj. Tu ludzie różnią się kolorami skóry i narodowościami, tu nikt nie chce wyglądać jak osoba obok, każdy stara się podkreślić swoją odrębność. Próbują na różne sposoby – strojem,  jego brakiem, zaskakującym nakryciem głowy, czy fragmentami różnych przedmiotów na sobie. Jeśli mają ochotę założyć garnek na głowę to zrobią to (nie przesadzam). Wielobarwność ludzi zaskakuje, szokuje, cieszy, przeraża i wywołuje reakcję: „Nie wierzę”. 

Tak samo jak ich postawy. Część wykaże się typowym amerykańskim luzem, część będzie nieobliczalna, a zdecydowana większość będzie obojętna i kompletnie nie będzie zwracała na Was uwagi. Musicie się naprawdę natrudzić, by wzbudzić czyjeś zainteresowanie. Nawet wykrzykiwanie różnych sloganów Wam nie pomoże, mało tu osób co chwilę coś wykrzykuje? Ot nowość. Spojrzą na Was na chwilę myśląc: „O co temu biedakowi chodzi? Rzucę mu „kłodrę” to może się uspokoi”.

Tak wielka różnorodność musi być wybuchowa i…no właśnie taka nie jest. Panuje tu pełna symbioza całego wachlarza charakterów. Oczywiście każdego dnia traficie tu na jakiegoś szaleńca – bo takich tu nie brakuje – ale nawet ten szaleniec nie zrobi Wam krzywdy. Krzyknie coś o Jezusie, rzuci kilka przekleństw, wstawi się za Was do Boga i pójdzie w swoją stronę. 

Do tej metropolii przybywają najdziwniejsze „przypadki”. Ci, którzy liczą na wielką karierę; ci, którzy liczą na sławę; ci, którzy chcą zarobić wielkie pieniądze i ci, którzy sami nie wiedzą czego chcą i tu próbują „odnaleźć siebie”. Żyje tu osiem milionów ludzi z większym bądź z mniejszym ego, którzy próbują podzielić historię Rockefellera – zrealizować ten amerykański sen: „Od pucybuta do milionera”. Nie muszę dodawać, że dla większości skończy się to na etapie „pucybuta”, ale ważne, by próbować i samemu przekonać się o swoich słabościach.

Tu realizują się też te najsmutniejsze scenariusze życia kiedy amerykański sen zamienia się w amerykański koszmar. Nieumiejętność poradzenia sobie z tą trudną rzeczywistością, a najczęściej z samym sobą, prowadzi wielu na samo dno. To przypadki wielu imigrantów (także polskich), którym się tu nie powiodło. Często wybierają życie w nędzy aniżeli powrót do kraju. Wstyd nie pozwala im przyznać się, że ponieśli porażkę. Takich historii usłyszycie tu tysiące. Bo trzeba być niezłym freakiem, by utrzymać się tu na powierzchni.

Share: